piątek, 13 grudnia 2013

6. Naprzód, gdzie oczy poniosą...

~Gabi~

-3 dni wcześniej*-
Prowadziłam Stellę stępa. Emilia ledwo trzymała się w siodle, a wyjeżdżałyśmy już z lasu. Tutaj możemy spotkać ludzi. Wolałabym nie wjechać w kogoś galopem. Nagle Stel zatrzymała się w miejscu i nie sposób było ją ruszyć. Zarżała nawołująco, a z dali odpowiedziało inne rżenie. Usłyszałyśmy tętent kopyt galopującego konia.
-Ruszaj się!- zawołałam przerażona.- Nie rób nam tego po tym, co razem przeszłyśmy! Dalej!
Wtedy z zarośli wyskoczył koń... bez jeźdźca. Nie miał też siodła, chociaż w zębach tkwiło mu wędzidło, a wszystkie paski miał elegancko dopięte. Próbowałam sobie przypomnieć, gdzie ostatnio widziałam tego jabłkowitego holsztyna. Moje oczy rozbłysły nagle.
-Koń Patrycji!- odwróciłam głowę patrząc na siedzącą za mną Emilię.
Dziewczynka zamrugała nieprzytomna. Spałyśmy dość krótko, a cały dzień spędziłyśmy na koniu. Nie miałam jej za złe, że zaczęła przysypiać.
-Musimy go ze sobą zabrać- stwierdziła.- To wspaniałe konie, a przede wszystkim kradziooone- ziewnęła.- Oba muszą trafić do właścicieli.
-Też tak myślę.
-Ale nie obrazisz się, jeśli dalej będę jechać z tobą na Stelli?
-Ależ oczywiście, że nie.
Powoli podeszłam do konia i złapałam za wodze. Poklepałam go po łopatce. Nawet nie zadrżał. Ufał ludziom, widać to po nim było. Musiałyśmy go wziąć. Nie widziałam innego wyjścia.
-Jak go nazwiemy? - Emilka prawie zsunęła się z grzbietu konia, próbując spojrzeć na mnie. Stałam za nią.
Uśmiechnęłam się słabo:
-Należy do Pati. Jej zostawmy możliwość nazwania go.
Dziewczynka wybuchła płaczem, po jej policzkach zaczęły spływać wielkie łzy.
-Emi!- podeszłam do niej, puszczając wodze siwka i oparłam jej rękę na udzie.- Co się dzieje?
-Ona nie żyje!- wyszlochała.- Patrycja... zginęła.
-Co ty mówisz, Em?- próbowałam się uśmiechnąć, ale wyszedł mi tylko taki niezadowolony grymas.- Ona żyje, ja to wiem.- Nie wiedziałam. Szczerze ja się z nadzieją na przeżycie Pati pożegnałam się w chwili, kiedy została postrzelona. Jak rzuciła kamieniem w Stellę, nie dając sobie pomóc, nie miałam wątpliwości. Ale my zostałyśmy, musimy wrócić do domu. Zamrugałam; przełknęłam szloch, który chciał wyrwać mi się z gardła i postanowiłam pocieszyć siostrę przyjaciółki:- Emi, pomyśl jasno. Oni chcą pieniądze. Potrzebują nas ŻYWYCH. Od samego początku nie chcieli nas zabić, bo nie dostaliby okupu.
-Ale rozstrzelaliby nas, gdyby dostali okup- zauważyła.
Na to nie miałam argumentu. Kto wie, czy rodzice Pat nie przesłali pieniędzy... A może moja przyjaciółka zginęła od tego strzału?
-Pozbieraj się, młoda, i jedziemy- chciałam, by mój głos zabrzmiał szorstko, bez możliwości sprzeciwu.- Im szybciej wrócimy do domu, tym bardziej nasze szanse na przeżycie rosną. Nas TRZECH.
Zręcznie wskoczyłam na siwka. Podjechałam do Stelli, sięgnęłam po jej wodze.
-To kłus?- spytałam.
Emi chwyciła mocno grzywę klaczy, patrząc na mnie z nadzieją.
-Może galop? Kłus strasznie wybija, a musimy szybko dojechać; nie, Gabi?
Przytaknęłam i dałam łydkę do galopu. Już nie obchodzili mnie ludzie. Mogłam stratować połowę mieszkańców miasta. Teraz liczyłyśmy się tylko my.
gify konie
~Pati~
-kontynuacja poprzedniego rozdziału-
Rozejrzałam się nerwowo po pokoju, który stał się moim więzieniem. Szukałam czegokolwiek, co by mi pomogło. Ale co? Oczy rozbłysły mi zaciekawione, kiedy zobaczyłam przechodzącą po suficie nad drzwiami rurę. Wyglądała na mocną. Trzeba wypróbować. Stanęłam w tamtym miejscu i podskoczyłam. Na szczęście rura zwisała trochę niżej niż pod samym sufitem, więc dałam radę ją dosięgnąć. Wisząc tak miałam uda na wysokości górnej futryny drzwi. Podciągnęłam się na rękach i wygięłam się, próbując ,,kopnąć" sufit. Udało mi się w końcu przyjąć taką pozycję, że gdyby ktoś otworzył drzwi, nie uderzyłby mnie. Mogłam dzięki temu być niezauważona, bo nie każdy przychodząc do nastolatki patrzy od razu w sufit.
Dobrze, że jestem wysportowana, pomyślałam. Czas realizować dalszą część planu... Eh.. za dużo telewizji się naoglądałam, stwierdziłam, ale nie mogłam już się wycofać.
-POMOCY!!!- wydarłam się na całe gardło.- RATUNKUUU!!!
Ręce mi zdrętwiały i modliłam się w duchu, żebym wytrzymała, ale przede wszystkim- żeby przyszedł sam. Minęło zaledwie parę sekund, gdy usłyszałam kroki na korytarzu. Pojedyncze kroki... Usłyszałam przekręcanie klucza w zamku. Drzwi się otworzyły i stanął w nich mężczyzna, który mnie związał, a potem rozwiązywał. Rozejrzał się po pokoju wystraszony. W ręce trzymał broń.
-Hej!- zawołałam. 
Spojrzał w górę. Na to czekałam. Błyskawicznie, z dużą siłą i jak największym zamachem opuściłam nogi, kopiąc go w pierś. Upadł, uderzając głową o podłogę. Zeskoczyłam i błyskawicznie podniosłam pistolet, który mu wypadł. Odbezpieczyłam tak, jak widziałam w telewizji. Chciałam odejść, kiedy bandzior skoczył na równe nogi, stając ze trzy metry ode mnie. Wycelowałam w niego bronią.
-Ej, dziecko- powiedział, robiąc krok w moim kierunku.- Rzuć "klamkę", bo zrobisz sobie krzywdę.
Postąpił jeszcze jeden krok, a ja bezradnie strzeliłam mu w kolano. Krzyknął, ale mnie już nie było. Biegłam przed siebie, gdzie tylko oczy poniosły. Nie szłam już po konia, nie miałam czasu. Pobiegłam szybko w las. Biegłam najszybciej, jak tylko mogłam. Niestety wciąż słyszałam tętent kopyt, który zbliżał się do mnie z każdą sekundą. A pech chciał, żebym potknęła się o korzeń. Wywinęłam orła na ściółce leśnej. Nie miałam siły już się podnosić, nie mówiąc o dalszym biegu. Pozostało mi teraz czekać, aż koń do mnie dobiegnie. Widziałam go już. Piękny, kary folblut... Byłam wręcz pewna, że "ta zniewaga krwi wymaga". Zadarłam z niebezpiecznym człowiekiem, a i tak wszyscy, poza tymi dwoma, myślą, że nie żyję. Może ten, którego postrzeliłam będzie chciał przywrócić odpowiednią kolej rzeczy. 

*trochę poplątałam czasy. Ostatecznie wyszło tak, że Patrycja żyje 3 dni później niż Gabi i Em.

sobota, 7 grudnia 2013

Jestę lenię...

...za co bardzo przepraszam. Nie mam siły pisać. Po prostu, normalnie, zwyczajnie, humanitarnie mi się nie chce xD W tym tygodniu nie byłam na koniach, a pierwsza, w miarę łagodna faza głodu końskiego (nie mylić z nikotynowym) to dziwna obojętność i totalne lenistwo.Wybaczycie mi, Nikki, Norka? Przepraszam też wszystkich innych, ale to Wy od kilku tygodni molestujecie mnie o nową notkę tu ;)Na KSK dałam radę napisać wczoraj, więc tygodniowe minimum załatwiłam. Obiecuję dodać notkę za tydzień... Jak moja jazda się odbędzie :P

~Sid

piątek, 20 września 2013

5. Kontuzjowana

-Pati-

    Otworzyłam oczy. Z ust wyrwał mi się cichy jęk. Spróbowałam wstać, kiedy poczułam rozrywający ból w plecach i ponownie ległam na łóżku. Co się dzieje?, pomyślałam. Własne ciało odmawia mi posłuszeństwa. Myśl, dlaczego tak jest? Co się stało? Pamiętam, że jechałam konno obok Gabrieli i Emilii, coś zwaliło mnie z konia, kazałam im uciekać... Wygięłam rękę, próbując sięgnąć pleców. Z całej siły zagryzłam wargi, gdy ból powrócił ze zdwojoną siłą. Dotknęłam górnej partii pleców. Poczułam coś mokrego. Wyjęłam rękę zza bluzki i spojrzałam na nią. Była cała we krwi. Wytarłam ją o pościel, oddychając ostrożnie i położyłam się nieruchomo. Poczułam, że słabnę, po czym straciłam przytomność.
gify konie
Otworzyłam oczy. Leżałam tak jak wcześniej, ale ręce i nogi miałam przywiązane do słupków przy narożnikach łóżka. Obok mnie ktoś stał. Rozpoznałam w nim jednego z tych bandziorów. Wystraszyłam się nie na żarty. Zaczęłam szamotać się na łóżku, próbując uwolnić chociaż jedną rękę.
-Uspokój się, bo zrobisz sobie krzywdę- polecił mężczyzna.
-I co z tego? To dlatego mnie związaliście?- nie przestawałam się wiercić.- Dla mojego bezpieczeństwa?
-Próbujemy tylko cię ochronić przed kolejnym otwarciem rany. Najwyższy czas, żebyś stanęła na nogi.
-Kolejnym? To, co zrobiłam przed chwilą nie było pierwszym razem? Czy kolejnym oprócz tego?
-Żartujesz sobie? Widać to był pierwszy raz, który zapamiętałaś, ale nie jedyny. Nie wiem jakie ty masz sny, ale wcześniej jeszcze ze trzy razy musieliśmy cię odratowywać. Po tym ostatnim razie, który nie był przed chwilą a wczoraj, porządnie to zabandażowaliśmy i postanowiliśmy jakoś cię uruchomić.
Wtedy do głowy przyszła mi straszna myśl.
-Ile- spytałam- byłam nieprzytomna?
-Trzy dni.
Zaniemówiłam. On uśmiechnął się w sposób, który ani trochę nie przypadł mi do gustu.
-To rozwiążesz mnie?- zaryzykowałam pytanie.- Obiecuje nie wykonywać gwałtownych ruchów.
Bez słowa zaczął mnie rozwiązywać.
-Wasz szef pewnie jest zachwycony, że mnie złapaliście.- zagaiłam, kiedy skończył.- Nie kazał jeszcze mnie zabić? Pewnie dostał okup.
-On nie ma pojęcia, że tu jesteś. Postanowiliśmy najpierw cię doleczyć. A nie zdążył z okupem. Nie wiem czemu. Założyliśmy, że twoja przyjaciółeczka dotarła do domu, zanim zdążyli wysłać pieniądze. Ponieważ szef nie wiedział o twoim istnieniu, a nawet gdyby, byłaś nieprzytomna, doszliśmy do wniosku, że stwierdzili, iż nie żyjesz. To szefa zaskoczymy- roztarł ręce zadowolony.
-Jeśli dowie się, że ukryliście mnie przed nim, pożałujecie. Proszę puśćcie mnie. Ja nikomu nic nie powiem. Dajcie mi konia, sama wrócę do domu, nie pójdziecie siedzieć. Tylko mnie wypuśćcie, błagam!
-Skończyłaś?- rzucił mi niecierpliwe spojrzenie.- Zapomnij.
-Ale przecież...-usiadłam gwałtownie.
Bandzior wyciągnął z zza pasa broń i wycelował we mnie.
-Może najpierw odbezpiecz- odsunęłam od siebie lufę pistoletu. Udawałam pewną siebie, chociaż byłam śmiertelnie przerażona.
Wydawało mi się, że nie wsadziłby sobie w spodnie pistoletu, który w każdej chwili może wystrzelić. On pokazał mi, jak bardzo się myliłam. Ustawił rękę pod kątem prostym do tułowia i strzelił w przeciwległą ścianę. Podskoczyłam na dźwięk strzału. Od razu przypomniała mi się chwila, kiedy po raz ostatni widziałam siostrę i moją przyjaciółkę. Mężczyzna uniósł brew zadziornie i schował broń.
-Nie próbuj sprawiać kłopotów- oznajmił sucho, po czym zostawił mnie samą.
Muszę się stąd wynosić, pomyślałam. Najlepiej konno. Ale ta rana... Naprężyłam skórę pleców i krzyknęłam mimowolnie. Cóż, zaryzykuję.
`~`~`~`~`~`~`~`~`~`~`~`
Notka miała być jeszcze dłuższa, ale trochę zajęłoby mi dopisanie dalszej części, a nie chcę trzymać was w niepewności. Nikki, Mia, nie wiem, czy zauważyłyście, że odpisałam Wam w komentarzu pod poprzednią notką coś a'propos iminia konia ;) 

sobota, 17 sierpnia 2013

4. Galop

Podkład dźwiękowy ;)

~Gabi~

   Trzy oddechy rozbrzmiewały rytmicznie w powietrzu. Sapanie konia i dwóch dosiadających go dziewczyn niosło się w nocnej ciszy. Tu-tu-tu, tu-tu-tu, tu-tu-tu stukały końskie kopyta na leśnej ściółce. Pochylałam się nisko nad szyją ciemnobrązowej klaczy, starając się utrzymać żwawy galop. Gdy tylko spróbowała zwolnić bezlitośnie dociskałam łydki do jej boków, nierzadko uderzając też konia otwartą dłonią w łopatkę lub końcówką wodzy po szyi. Narzucałam bezlitosne tempo. Dziesiątki godzin, które spędziłam w galopie, półsiadzie lub anglezowaniu odkąd zaczęłam jeździć dały mi niezłą kondycję. Dlatego nie miałam problemu z utrzymaniem się na koniu, nawet po tylu godzinach jazdy pod rząd, w dodatku bez siodła. Bardziej martwiłam się o moje towarzyszki. Emilka ściskała mnie kurczowo w pasie. Kilka razy już straciła równowagę, przez co obie omal nie wylądowałyśmy na ziemi. Słyszałam za uchem jak łka. Wiedziałam nawet dlaczego... Też martwiłam się o Patrycję. Na moich oczach wykrwawiała się na śmierć, a porywacze prawie do niej dotarli. Ale nie mogłyśmy nic zrobić. Kiedy kamień trafił w naszą klacz, nawet ja prawie spadłam. Potem zatrzymanie jej zajęło mi niemal dwadzieścia minut, wcześniej nie było mowy nawet o zawróceniu. Kiedy wreszcie ją uspokoiłam, nie miałyśmy po co wracać. Wytłumaczyłam Emilce, która była gotowa wracać tam na piechotę, że w ten sposób naprawdę nic nie zdziałamy. O wiele  lepiej będzie wrócić do domu i wezwać pomoc. Albo w najbliższym mieście zadzwonić gdzie trzeba. ,,Jeśli damy się teraz złapać- powiedziałam- nikt nigdy nas nie znajdzie. Pomożemy Pati z rodzicami i policją." Emilia, niezbyt pocieszona, zgodziła się jechać ze mną. Wtedy był nasz ostatni ,,postój''. Od tamtej pory minęło już wiele godzin. Wyjechałyśmy koło południa, teraz księżyc był już wysoko na niebie. Wiedziałam, że zaraz zabiję towarzyszki albo chociaż klacz, bez której tak czy inaczej daleko nie zajdziemy. Jesteśmy już pewnie daleko od porywaczy, chociaż jeszcze nie widzieliśmy nawet jednego domu czy człowieka. Ten las musi mieć niewyobrażalne rozmiary. Chociaż prawdą jest też, że wciąż błądzimy. Nie jechałyśmy cały czas prosto. Stare ogrodzenie, kawałek muru, głębokie jezioro, powalone drzewo czy coś w tym rodzaju zmuszało nas do skrętu. Zobaczyłam na horyzoncie niewielki, przejrzysty strumyczek. Wystarczający, żebyśmy zaspokoiły pragnienie i mogły rozbić obóz. Postanowiłam doprowadzić tam konia już w ręku. Siadłam prosto, obciążając tył konia.
-Prr- zawołałam, ściągając wodze.- Pryt!
Klaczy chyba pomieszało się trochę w głowie. Myślałam, że po takim biegu z radością się zatrzyma, a tymczasem ona zarzuciła głową, brnąc naprzód. Po dłuższej walce zatrzymała się przed samą wodą. Chociaż i tak ledwie udało mi się ją utrzymać.
-Co ty robisz?- spytała Emilia.- A Pati? Musimy wezwać pomoc. Nie możemy...
W tej chwili zasnęła na siedząco. Przechyliła się i z głuchym łupnięciem upadła na ziemię. Na skutek upadku obudziła się, unosząc głowę, jęknęła coś pod nosem, po czym znów zasnęła. Postanowiłam zająć się nią później. Na razie muszę się zająć się klaczą. Pozwoliłam napić się jej parę łyków, ale była zgrzana i więcej dobrze by jej nie zrobiło. Wypiła z litr wody, kiedy oderwałam ją od strumyczka. Musiałam ją występować. Pewnie miała już dość jeźdźców, więc prowadziłam ją w ręku dookoła. Kiedy ochłonęła, przywiązałam ją do drzewa przy strumyku i pozwoliłam pić do woli. Złożyłam dłonie razem, przyciskając je do siebie mocno i tak zaimprowizowanym ,,koszyczkiem" nabrałam lodowatej wody. Podeszłam do Emilii, wylewając jej ją na twarz. Dziewczynka usiadła gwałtownie krztusząc się i dysząc. Spojrzała na mnie przerażonymi oczami, w których zaraz zalśniła ciekawość i zdenerwowanie.
-Nie możesz teraz spać, bo jeszcze się nie obudzisz- wyjaśniłam.- Napij się, odpocznij. Potem ja mogę objąć pierwszą wartę.
-Wciąż uważam, że odpoczynek to- włożyła twarz do strumienia, pijąc łapczywie, jednocześnie kontynuując:- ne e dopy omys.
-Co?- spytałam.
Uniosła głowę, a jej zaczerwienione od wody oczy ciskały błyskawice.
-Że odpoczynek to NIE JEST DOBRY POMYSŁ!
Słowa, które wcześniej zagłuszyła woda, teraz Emilia niemal wykrzyczała.
-Emi- powiedziałam łagodnie- naprawdę nic nie możemy zrobić. Nie utrudniaj mi życia, bo dla mnie też nie było zostawić przyjaciółkę i błąkać się z tobą po lesie.
Spuściła wzrok, ale nic nie odpowiedziała.
Spojrzałam kątem oka na pasącą się teraz klacz. Postanowiłam wyjąć jej wędzidło z pyska. W końcu nie wolno przywiązywać konia za wodze. Trzymając za podgardle odpięłam paski policzkowe z obu stron. Odczepiłam ,,kawałek metalu" wraz z wodzami. Cały czas przytrzymywałam klacz, kombinując co teraz. Jak przywiązać konia? Musiałam uważać na wędzidło, bo bez wątpienia jeszcze się przyda. Na wodzy przy kółkach wędzidłowych było zapięcie. Odpięłam wodze przypinając jeden ich koniec do nachrapnika w taki sposób, w jaki były przypięto do wędzidła. Przerzuciłam wodze nad średniej grubości gałęzią i drugi ich koniec zapięłam na nachrapniku. Gałąź znajdowała się na tyle nisko, żeby koń mógł się paść lub pić, ale i na tyle wysoko, żeby nie musiała stać całą noc z opuszczoną na siłę głową. Upewniłam się tylko, że wystające z gałęzi drobniejsze gałązki skutecznie zablokują wodze, w razie szarpnięcia się konia. Potem usiadłam obok klaczy, pijąc łapczywie wodę. Też byłam spragniona. Potem położyłam się na brzuchu w strumieniu, pozwalając by woda mnie schłodziła. Uniosłam głowę nad wodę, żeby móc oddychać i mówić.
-Jak ci się spodobała przejażdżka?- Wskazałam klacz.
-Przejażdżka? Myślałam, że padnę po drodze.- Usiadła mi na karku, podtapiając mnie jeszcze bardziej, chociaż woda sięgała niżej niż do kolan. Zaśmiała się cicho:-Ale miło spędziłam dzień.
-Belbutfunb- wybulgotałam.
-Co?- Zachichotała.
Naprężyłam mięśnie, unosząc plecy razem z Emilką i łapiąc łapczywy oddech.
-Zejdź ze mnie- wysapałam.
Usiadłyśmy razem na brzegu. 
-Idź spać- zaproponowałam.- Obejmę wartę.
Skinęła tylko głową z aprobatą. Kiedy zasnęła postanowiłam się rozejrzeć. Zaczęłam wspinać się na drzewo. Nie było to zbyt łatwo, ale zaczęło mi się udawać. Wreszcie weszłam na taką wysokość, na jakiej gałęzie jeszcze mogły mnie utrzymać- prawie na sam czubek. Chociaż w tej ciemności widziałam naprawdę niewiele, bez problemu dostrzegłam strużkę białego dymu wznoszącego się na horyzoncie. Zjechałam- tak, to dobre słowo- na dół. Spod podartych spodni popłynęły strużki krwi. Syknęłam cicho. Postanowiłam i tak nie budzić Emilii, ale sama nie miałam zamiaru spać. Doprowadziłam nogi do ładu, po czym siedziałam na trawie z głową między nogami i odpoczywałam bez snu. O świcie doprowadziłam ogłowie do ładu, przez te parę minut pozwoliłam Emilii spać. Obudziłam ją, kiedy klacz nadawała się do wsiadania.
-Cały czas mówię o niej ,,koń" lub ,,klacz"- zauważyłam podsadzając Em.- Masz może pomysł na imię dla niej?
-Stella- zaproponowała z lekkim uśmiechem.
Zgodziłam się z nią. Wgramoliłam się na grzbiet Stelli, tym razem za Emilką, żebym mogła ją przytrzymywać i ruszyłyśmy w stronę, z której leciał dym. Miałam tylko nadzieję, że to nie jest pułapka.

wtorek, 6 sierpnia 2013

3. ...i ucieczka

-Postaraj się trochę- syknęłam.
Ugięłam się pod ciężarem Emilki, która stała mi na ramionach i próbowała dosięgnąć okna.
-Sięgam do niego, ale tu są kraty. Nie zmieszczę się między nie.
Musiałyśmy jakoś je wyjąć, ale jak?
-Może poczekajmy aż tu przyjdą, wtedy im uciekniemy- zaproponowała Emi, zsuwając się na ziemię.
Znów poczułam kłujący ból w ramieniu.
-Nie, to na nic- stwierdziłam.- Próbowałam tego, zanim się spotkałyśmy. Uśpili mnie.
-To dlatego byłaś nieprzytomna?
-Bingo, Em!- zawołałam ironicznie.- A teraz ma ktoś jeszcze jakieś pomysły, czy czekamy w zamknięciu na nieuniknione?
Dziewczyny spojrzały się po sobie , a ja usiadłam z głuchym westchnięciem. Wtedy przyszedł mi do głowy jeszcze jeden pomysł.
-Gabi- zwróciłam się do przyjaciółki- Mogłabyś mnie podsadzić?
-Jak dam radę...- podeszła pod ścianę pochylając się, żebym mogła na niej stanąć.
Udało się. Złapałam za kraty, przytrzymując się mocno, kazałam Gabi mnie puścić. Wisiałam na kratach, ale one nawet nie drgnęły. Puściłam się, upadając głośno na ziemię.
-Może spróbujemy tym?- Gabrysia wyjęła pilnik z kieszeni swoich jeansów.
-Tak!- byłam naprawdę usatysfakcjonowana.- Ale przepiłowanie tego trochę nam zajmie. Dasz radę mnie utrzymać ile będzie konieczne?
-A mam wybór?- uśmiechnęła się smutno. 
Było już późno, więc mogłyśmy od razu zabrać się do pracy. Ryzyko, że ktoś tu przyjdzie o tej porze było niewielkie. Mimo to postawiłyśmy Emilię na czatach. Stałą przy drzwiach nasłuchując, czy ktoś nie idzie.
---5 godzin później---
Piłowanie prętów było trudniejsze niż nam się zdawało. Na zmianę z Gabi jedna z nas piłowała, druga ją trzymała. Zaś Emilia Małe okno miało w sobie ledwie dwa pręty,ale trzeba było przepiłować oba, żeby można było cokolwiek zrobić. Wystarczyło przeciąć pręt w środku, by obie jego części dało się wyjąć z okna.
-Pati- Gabriela położyła się na podłodze ledwo żywa.- Pomysł świetny, ale co dalej? Przecież w życiu się tam nie zmieścimy. Ledwie Emi da radę się przecisnąć.
-Dokładnie. Wyjdzie tędy, po czym otworzy nam drzwi.
- Że jak?!- przysypiająca już Emilia zerwała się na równe nogi.- Zabiją mnie, jak na nich trafię!
-Nic ci nie zrobią- odparłam spokojnie.- Póki co więcej znaczymy dla nich żywe. W najgorszym razie cię ogłuszą i trafisz tu z powrotem. 
-Pocieszające- mruknęła niepocieszona, ale pozwoliła się podsadzić i pomóc przecisnąć przez okno. - Patrycja?- spytała, stojąc już za oknem.-A jak ja mam niby otworzyć te drzwi? Pewnie są zamknięte na klucz.
-Na kłódkę- odparłam, kiedy zauważyłam, że w rzeczywistości nie widać od środka zamka. To dlatego nie mogłyśmy zrobić wytrychu.-Och...
Miałyśmy problem. Nie mogłam narażać Emi, ani oczekiwać, że będzie jak w kreskówce- moja siostra wykradnie klucz mocno śpiącemu strażnikowi i nas uwolni.
-Myślę, że mogłybyśmy spróbować się przecisnąć oknem- stwierdziła Gabi.- Skoro Emilia jest już na górze mogłaby nam pomagać. Pati, podsadzę cię, próbuj. 
Niezbyt mi się to podobało, ale nie miałam wyjścia. Stanęłam przyjaciółce na ramionach. Uniosłam ręce nad głowę, łącząc dłonie jak do pływania ,,delfinkiem". Uznałam, że dzięki temu skurczę się trochę w ramionach i będę mogła się podciągać rękami. Udało się. Chociaż pomoc dziesięciolatki nie była wiele warta, Emilia starała się jak mogła. Potem została nam Gabi. Ona miała najtrudniej, gdyż musiałyśmy ją podciągać, żeby w ogóle dostała do okna. Ale dałyśmy radę.
-Co teraz?- spytała Emilka.
-Macie może ochotę na przejażdżkę?- spytałam, patrząc w kierunku folblutów na wybiegu.
-Chcesz powiedzieć... na koniach?!
Nie wiedziałam, czy Emilia jest podekscytowana, czy przerażona.
-Tak. Chyba, że wolisz samochód. Ale po pierwsze najpierw musiałybyśmy łączyć kabelki, po drugie żadna z nas nie ma prawka, a po trzecie samochody w lesie kiepsko się sprawdzają. Utknęłybyśmy przy pierwszym powalonym drzewie.
-Świetny pomysł- zaaprobowała Gabi.- Ale Emi nie umie jeździć.
-Spoko. Weźmiemy dwa konie. Jeden dla ciebie, drugi dla nas. Przyniesiesz sprzęt? To znaczy ogłowia. Nie mamy czasu na siodła, ale bez wodzy nie dam rady kierować koniem. Nie jeżdżę tak jak ty. Ja tym czasem przyprowadzę konie.
Ostatecznie jednak zrezygnowałam z anglików. Nie umiem cwałować, a Gabi na pewno nie da rady jechać tak szybko między drzewami. Lepsze będą skoczki. Wzięłam więc dwa holsztyny. Konie miały założone kantary, dzięki czemu przyprowadzenie ich nie trwało długo. Ja prowadziłam siwego jabłkowitego wałacha, Emilia wzięła gniadą klacz. Dwie minuty później spotkałyśmy się z Gabi przy ogrodzeniu. Szybko w milczeniu kiełznałyśmy konie. Już kończyłam dopinać paski ogłowia, kiedy Emilia trąciła mnie w bok.
-Mamy towarzystwo- szepnęła.
Podążyłam za jej wzrokiem. Rzeczywiście. Z domu wyszli nasi porywacze razem z Szefem. Nie umiałam wsiadać bez siodła, więc Gabi mnie podsadziła. Za mną posadziła Emilię. Na końcu zaś wsiadła sama. Ruszyłyśmy stępem, kłusem aż w końcu galopem. Skierowałyśmy konie w stronę otwartej bramy, niestety ta zaczęła się zamykać. Już wiedziałyśmy, że nie zdążymy nią przejechać. Emilia ściskała mnie z całej siły utrudniając oddychanie.Poruszyłam się niespokojnie pod jej uściskiem, ale nic więcej nie robiłam. Siedziała na koniu od trzydziestu sekund, a już pędziłyśmy pełnym galopem. Mnie rok zajęło dojście do tego etapu. Zawróciłam jabłkowitego konia, którego w myślach nazwałam Ligol od odmiany jabłek. Musiałyśmy znaleźć drogę ucieczki. Porywacze wyciągnęli broń, a mi się czarno zrobiło przed oczami, kiedy jeden z nich wycelował mi w głowę.
-Kretyni!- krzyknął Szef.- Jeśli jeden włos spadnie którejkolwiek z głowy, przyrzekam, że was własnoręcznie wypatroszę! Łapcie je!
Stanęli przed nami, wymachując rękami. Myśleli, że nas to zatrzyma! Nonsens. Dałam łydkę wahającemu się Ligolowi. Wałach skoczył przed siebie, pędząc pewnym krokiem. Mężczyźni odskoczyli przed rozpędzonym koniem. Jechałam dookoła posiadłości, Gabi za mną, ale nie znalazłyśmy nigdzie wyjścia.
-Skacz, Pati!- krzyknęła przyjaciółka.- Skacz!
-Na koń i macie je złapać!- znów zawołał Szef.- W razie konieczności zabijcie ich konie.
Wiedziałam o co jej chodzi. Ogrodzenie w najniższym miejscu miało z półtora metra. Mogło być gorzej, ale hmm... Nie umiałam skakać. Niech się dzieje co ma dziać, pomyślałam, kierując się w tamto miejsce.
-Trzymaj się mocno i wykonuj te same ruchy, co ja- poleciłam Emilii, robiąc półsiad. Mój pierwszy skok. To zdanie nie dawało mi spokoju. Pochyliłam się nisko nad szyją konia, gdy ten się wybił. Przy lądowaniu poczułam jak Emilia ściska mnie mocniej , a potem nagle puszcza. Odwróciłam głowę by zobaczyć, jak Em upada na ziemię. Krzyknęłam jej imię. Zaczęłam walczyć z Ligolem, żeby zawrócił, ale w tym momencie rozległy się strzały, koń wygiął szyję, nie miał zamiaru stanąć.
-Jedź!- zawołała Gabi.- Wezmę ją!
Zobaczyłam jak przyjaciółka, która już przeskoczyła ogrodzenie wciąga na grzbiet klaczy przestraszoną, mocno poobijaną Emilkę. A zaraz za nimi pędzili galopem dwaj z porywaczy.
-Wyprzedźcie mnie!- poleciłam.- Nie mogę nim kierować, może pobiegnie za wami!
Zdążyłam wypowiedzieć te słowa, kiedy rozległ się kolejne strzały. Poczułam rozrywający ból w plecach, najpierw w małym kawałku, potem rozchodził się wzdłuż kręgosłupa. Byłam sparaliżowana. Koń wyślizgnął się spode mnie i pognał dalej. Zobaczyłam, jak utyka na tylną nogę, z uda sączyła się krew. Chwilę potem z całej siły uderzyłam o ziemię.
-Pati!- krzyknęła zrozpaczona Emilia. 
Gabi już zatrzymała gniadoszkę. Skierowała się w moją stronę. Traciłam przytomność, byłam taka słaba. Przeze mnie tylko je złapią. Jak będą wolne może sprowadzą pomoc. A jeśli nie zdążą, przynajmniej moja śmierć nie pójdzie na marne. 
-Jedźcie...- jęknęłam ledwo słyszalnie.
-Nie zostawimy cię- zaprzeczyły chórem.
-Proszę...- nie zauważyła jak namacałam ręką owalny kamień o najdłuższej średnicy długości kciuka. W tej chwili zacisnęłam na nim pięść. Rzuciłam kamieniem w nie, trafiając idealnie tam, gdzie celowałam, w udo konia- Wio!
Był to jedyny sposób, by mnie opuściły. Jednak wymagało to resztek mojej energii. Poczułam jakby coś w moich plecach mnie rozdzierało od środka. Jednocześnie opuściły mnie wszystkie siły. Straciłam przytomność. Ostatnim co słyszałam były głosy dwóch mężczyzn.
-Szef nas zabije, jak ją zobaczy. Lepiej wiejmy, póki możemy. Jej już nic nie pomoże.
-Nie... ona oddycha, ale puls jej słabnie. Mam pomysł.
----------------------------------------------
Komuś brakowało koni? ;P
Nie dopracowałam tego rozdziału tak, jak miałam zamiar, ale w tym momencie pływam. A dokładniej to się rozpuszczam. Jestem ciepłolubna, ale bez przesady. 32 st. C w cieniu po wschodniej stronie bloku. Wolę nie wiedzieć ile jest w słońcu. Na nic nie mam siły, ostatkiem energii kończę notkę i wyłączam komputer. A potem idę się rozpuścić z godnością*! xD

*(czyt.) z sokiem wyjętym z lodówki z kostkami lodu na leżaku na balkonie

poniedziałek, 29 lipca 2013

2. Porwanie...

   Otworzyłam oczy i poruszyłam się nieśmiało. Myśli miałam zamglone, w uszach mi dzwoniło. Gdzie ja jestem?, pomyślałam. Jedno było pewne- na pewno nie leżę teraz na dywanie w salonie Gabrieli. Twarde płytki w ogóle nie przypominały mi czegokolwiek z jej domu. Chciałam oprzeć się na ręce, ale zorientowałam się, że ręce mam za plecami skute kajdankami, przywiązane do kaloryfera. Resztką sił uniosłam głowę.  Leżałam w czymś w rodzaju piwnicy. Tak na oko mierzyła jakieś 6mX7m. Byłam sama. Pomieszczenie było całkiem puste, jeśli nie liczyć łóżka stojącego w przeciwległym rogu i małego żyrandola na środku sufitu. No i kaloryfera, przy którym teraz tkwiłam. Co się stało? Co z dziewczynami? Emilii może udało się uciec. W końcu stała dalej ode mnie, zaraz przy oknie. A Gabi? Co oni jej zrobili? Odetchnęłam głęboko. Nic nie mogłam zrobić. Chciałam krzyczeć, ale wtedy zobaczyłam, że mam zaklejone usta. Nic nie dało zwilżanie taśmy językiem lub próby pocierania ustami o ramię. Warknęłam gniewnie. Pozostaje mi tylko czekać, aż ktoś tu przyjdzie. Chociaż... wątpię, żeby mi się to spodobało. Zależy, czego od nas oczekują. Wszystko bolało mnie już od ciągłego leżenia na twardym. Mogłam tylko czekać.
Nie wiedziałam, ile czasu minęło, gdy usłyszałam na korytarzu ciężkie kroki. Przygotowałam się psychicznie na spotkanie z kimś, kto nas tutaj sprowadził. Po kilku sekundach usłyszałam dźwięk klucza w zamku. Odetchnęłam głęboko. Zaraz drzwi się uchyliły i do środka wsunęła się głowa mężczyzny. Nie zakrywał niczym twarzy. Mógł mieć koło czterdziestki. Uśmiechnął się do mnie. Jednak ten uśmiech nie przypadł mi zbytnio do gustu.
-Już nie śpisz?- powiedział do mnie.- To dobrze. Szef na was czeka.
Chciałam go o coś spytać, ale taśma mi to uniemożliwiła.  On to zauważył.
-Odknebluję cię, ale obiecaj, że nie będziesz krzyczeć. Bo będę musiał tego użyć- uniósł do góry strzykawkę z jakimś żółtym płynem.
Przyparta do muru, skinęłam głową.
-Co z moją siostrą?- spytałam, gdy tylko knebel zszedł mi z twarzy.- I tą starszą dziewczyną?
-Spokojnie. Zaraz cię do nich zabiorę. Wszystkie idziecie w jedno miejsce. Teraz ci uwolnię, ale ani mi się waż uciekać.
Zdjął mi kajdanki z obu rąk. Wystarczyłoby z jednej, mógłby mnie wtedy jednocześnie odczepić od kaloryfera i przytrzymać, ale cóż, nie wyglądał na zbyt bystrego. Złapał mnie pod rękę, prowadząc jak policjant skazańca. Wystarczył jeden ruch, bym się oswobodziła. Już byłam gotowa do ucieczki, kiedy poczułam ukłucie w ramię. W momencie sparaliżowało każdą cząstkę mojego ciała, padłam na ziemię nieprzytomna.
***
Zachłysnęłam się, gdy poczułam chluśnięcie wodą w twarz. Obok mnie z wiadrem stał ten sam mężczyzna, który zdjął mi knebel.
-Jeśli będziesz grzeczna, wszystkie trzy ujdziecie z życiem.- Usłyszałam głos dobiegający zza mnie. Odwróciłam się. Stał tam facet, który pasował mi idealnie do wzorca szefa mafii. Obok niego siedziały związane Emilia i Gabriela.- Jeszcze jeden taki odpał, a zaczniemy zmniejszać waszą liczbę. Może zaczniemy od najmłodszych?- Przyłożył karabin do głowy Emilii.
No tak, ja byłam najstarsza. Rok starsza od Gabi. O to im chodzi.
-Chłopcy, wyprowadźcie je na podwórko- polecił.
Wtedy zobaczyłam, że oprócz mojego porywacza jest jeszcze dwóch. Podnieśli nas z ziemi i zaczęli prowadzić w sobie tylko znaną stronę.
-Czego od nas chcecie?- spytałam po drodze.
-Od ciebie nic. Od tej małej też. Waszą koleżankę wyceniliśmy na półtora miliona złotych. Wy trafiłyści się przypadkiem. Ale na pewno was nie zmarnujemy. Weźmiemy dwa miliony za całą trójkę. Później zadzwonimy do waszych rodzin.
Wyszłyśmy przed dom i zobaczyłyśmy stajnię pełną koni.
-To najlepsze konie z całego świata: skoczki, wyścigowe, ujeżdżeniówki... Ich zdobycie dużo nas kosztowało, ale są. Czekają tu aż sierść zarośnie oznakowania, potem zaczniemy ich używać. A teraz wracajmy do domu. Czas na telefon życia.
***
Po dziesięciu minutach, na telefonie był już wybrany numer do rodziców Gabi.
~Słucham?~usłyszałam głos jej matki.
-Mamy pani córkę- oznajmił ,,Szef".- Albo pani zapłaci do końca tygodnia półtora miliona złotych w gotówce, albo przyślemy pani dziewczynę w kawałkach.
~Nie wierzę. Ja...
Podał telefon Gabryśce.
-Mamo, mamo...!- krzyknęła do słuchawki.
-Tydzień i ani dnia dłużej- kontynuował.- Jeszcze się odezwiemy.
***
Wszystkie trzy siedziałyśmy rozwiązane w jednej piwnicy. Jedyną barierę przed ucieczką stanowiły drzwi zamknięte na klucz i zakratowane okienko zaraz pod sufitem. Usiadłam pod drzwiami i przypadkiem usłyszałam rozmowę. Gestem zawołałam dziewczyny.
=... ale przecież nas widziały.- Powiedział ,,ochroniarz" Gabi.
=Co nie znaczy, że nie możemy ich puścić- oponował ten od Anity.- Nic nie powiedzą.
-Cisza!- krzyknął ,,Szef".- Wiecie jak pracujemy. Porwanie, okup, kulka w łeb i pogrzeb w lesie. Liczymy kasę, nie niańczymy dzieciaków. A teraz wracajcie do roboty, bo podzielicie ich los!
Zadrżałam. Nie zamierzają nas wypuścić. Teraz przypomniałam sobie sprawy sprzed kilku tygodni. Porwania, w których  porywacze dostawali okupy i znikali. Nie zostawiali śladów po dzieciach, żywych bądź martwych. Teraz wszystko jasne. Emilia wtuliła się we mnie. Pozwoliłam jej na to, a sama objęłam Gabrielę. Ona zaś objęła Emilkę. Stworzyłyśmy taki krąg.
-Musimy stąd uciec- zauważyła Gabi.
-Ale jak?- Moja siostra spojrzała tęsknie w stronę zabezpieczonego okna, wysoko nad nami.
-Chyba mam pomysł- uśmiechnęłam się przez łzy.

wtorek, 23 lipca 2013

1. [prolog]- w tarapatach

-Nieźle- pochwaliła mnie Gabi.- Dużo się już nauczyłaś. Jeszcze trochę i zaczniemy skakać.
-Dzięki- uśmiechnęłam się, głaszcząc po szyi Jaspisa- wałacha haflingera, jednego z koni Gabrieli.
-Zrób jeszcze jedną woltę w galopie i stępujemy- poleciła.
Bez słowa zawróciłam konia i wykonałam polecenie. Po 10 minutach stępa mogłam go już rozsiodływać.
-Świetnie ci poszło, Pati!- zawołała Emilia, moja dziesięcioletnia siostra cioteczna, która uważnie się wszystkiemu przyglądała. 
Emi sama chciała jeździć, ale rodzice jej nie pozwalali. Na szczęście moja mama nie miała nic przeciwko koniom. Najpierw jeździłam w dobrym ośrodku jeździeckim w mieście, później moja najlepsza przyjaciółka mieszkająca kilkanaście metrów ode mnie zbudowała niewielką stajenkę i kupiła do niej pięć koni.
-Ja tylko siedziałam w siodle jak worek kartofli, to Jaspisowi świetnie poszło.- Czule pogłaskałam wałaszka po czole.
-Idziecie się przejść?- spytała Gabi.- Muszę iść do sklepu jeździeckiego po nowe oficerki. Te mi się już rozpadają, a za miesiąc mam zawody.
-Jasne- Emilia była zwarta i gotowa.
-Ty nigdzie nie idziesz- zaoponowałam.- Ciocia mi się skarżyła, że dostałaś pałę z matmy i mam cię dopilnować, żebyś wróciła do domu na piętnastą i zdążyła się pouczyć do jutrzejszej poprawy.- Spojrzałam na zegarek.- No Proszę: czternasta trzydzieści. A do twojego domu mamy kawałek.
-Pati!- jęknęła siostra, ale mnie i tak by nie przekonała.
***
Spacerowałyśmy we trzy po padoku między końmi, kiedy Emilia kopnęła kamień pod nogami i powiedziała:
-Wy to jesteście szczęściarami. Ja tak bardzo chciałabym jeździć konno. Wsadźcie mnie na Fionę, nic nie powiem rodzicom.
Fiona była trzynastoletnim karo-srokatym kucem szetlandzkim i ulubienicą Emi.
-Zapomnij- odparła Gabi.- Wiesz jakie miałabym problemy, gdybyś jeździła po kryjomu i coś by ci się stało?
-Hympf- mruknęła.
-Jeszcze się w życiu najeździsz- pocieszałam ją.- Ja pierwszy raz wsiadłam na konia w wieku piętnastu lat i jeżdżę już od roku. 
Chodziłyśmy tak kilka godzin, a wszystkie konia za nami. Nie ma to jak wyjść na padok z kilogramem marchewek w torbie. Co jakiś czas trochę skarmiałyśmy, ale nie śpieszyło nam się. W końcu zadzwonił mój telefon:
~Pati, gdzie jesteś?~ usłyszałam w telefonie głos mamy.
-U Gabi- odparłam.- Mam już wracać?
~Jeszcze nie teraz, ale za dwadzieścia minut chcę cię widzieć w domu.
-Okay.- Rozłączyłam się.
Powiedziałam dziewczyną, że niedługo muszę wracać.
-Lepiej się już zbierajmy- zwróciłam się do Gabi- bo muszę jeszcze odprowadzić kawałek Emi.
-Ja ją odprowadzę pod sam dom- zaoferowała przyjaciółka.- A teraz chodźcie do mnie na soczek z lodem.
***
-Kiedy wracają twoi rodzice?- spytałam, gdyż w domu byłyśmy same.
-Za godzinę, może dwie- odpowiedziała Gabriela, wlewając nam soku.- To co robimy?
-Możemy pooglądać telewizję- zaproponowała Emi.
Szczerze mówiąc nie miałam na to ochoty, ale nie chciałam się kłócić, więc skinęłam głową z udawaną aprobatą.
Psy na podwórku zaczęły ujadać groźnie, po czym przestały tak nagle, że aż mnie to zdziwiło. Potem wydawało mi się, że kątem oka zauważyłam, że ktoś przygląda nam się przez okno. Jednak kiedy odwróciłam głowę w tamtą stronę, nikogo nie zauważyłam. Po chwili ktoś zapukał do drzwi.
-Otworzę- oznajmiła Gabi.
Wychodząc z pokoju przymknęła drzwi, ale nie zamknęła ich na klamkę. Rozmawiała z kimś, kiedy drzwi od salonu trzasnęły głucho. To pewnie przeciąg, pomyślałam. Wtedy ten ,,przeciąg" zaczął majstrować przy zamku od drzwi. Spojrzałyśmy z Emi po sobie. Usłyszałyśmy zdławiony krzyk Gabi. Skoczyłam do drzwi, ale były już zamknięte na klucz. Przez dziurkę od klucza zaczął wlatywać jakiś gęsty dym. Chciałam wtedy odskoczyć do Emilii, otworzyć okno, cokolwiek. Ale myślałam bardzo ospale, byłam taka śpiąca. W końcu całkiem straciłam przytomność. Ostatnie co słyszałam to pisk Emilii, kiedy leciałam na podłogę.
-----------------------------------------------------
Rozdział jest okropny. Ale tak na serio, to najgorsze co napisałam. Chociaż dopiero się rozkręcam, no i nie miałam pomysłu. Przyznaję się bez bicia, że kiedy kilka miesięcy temu myślałam nad nowymi opowiadaniami, między innymi nad tym, miałam pomysł na całą akcję, wiele wydarzeń dobrze opisanych, ale nawet przez sekundę nie pomyślałam, jak to zacznę. ;) Powinnam poczekać aż napiszę drugi, lepszy mam nadzieję rozdział i wstawić je dwa naraz, żebyście mnie nie przezemścili za to badziewie, ale nie chcę kazać Wam dłużej ćwiczyć, więc proszę bardzo. Oto jest prolog :D
PS co myślicie o nowym wyglądzie bloga? Zmieniłam szablon, tło, nagłówek, tytuł i jeszcze favikonę. (:

,,Życie jest wierzchowcem, który nie znosi tchórzliwego jeźdźca"

No to zaczynamy nowe opowiadanie. (Jego tytuł podany jest w tytule posta.) Tym razem kryminał. Lubię oglądać seriale kryminalne i sensacyjne, ale nigdy wcześniej nie czytałam czegoś takiego (poza ,,Broszką" i ,,Dublerką"), nie mówiąc już o pisaniu, więc proszę o wyrozumiałość. (; Spróbuję prolog napisać jeszcze dziś, od razu zabieram się do pisania, ale szczerze mówiąc nie mam pojęcia jak zacząć (na treść mam aż za dużo pomysłów, ale wstęp najgorszy), a za 2 godziny będę się musiała szykować na jazdę- pierwszą po obozie- więc niczego nie obiecuję. No to galopem z tym :D

wtorek, 9 lipca 2013

9/9 -ost. EPILOG: Złe dobrego początki, ale koniec radosny

Dni mijały błyskawicznie. W końcu nadeszło lato. Mama zapisała mnie do stadniny w mieście na hipoterapię. Dodatkowo razem z nią, Wojtkiem i Picassem, czasem też Eleonorą, mieliśmy nasze.własne ćwiczenia. Czułam, że powoli wraca mi czucie w nogach. Mogłam już ruszać palcami, po pewnym czasie nawet stopami. Minęło pół roku od wypadku, gdy po raz pierwszy udało mi się zgiąć nogę w kolanie. Brakowało mi tylko jednej osoby- taty. Wciąż nie rozumiałam, dlaczego go z nami nie było. Pewnego dnia powiedziałam do mamy: ,,Może i jestem prawie dorosła, w końcu skończyłam już siedemnaście lat, ale nie potrafię zrozumieć, dlaczego tata nas zostawił w tym najgorszym okresie." ,,Aniu, odparła spokojnie mama, ja jestem dorosła i też nie rozumiem." Od tej pory przestałam o nim rozmawiać. Tym bardziej, że widziałam, jak to boli mamę.
gify konie
-To co, próba generalna?- spytała mama.
Dziś miałam okazję stanąć na nogach o własnych siłach. Skinęłam nieśmiało głową. Wojtek podał mi obie ręce. Złapałam go za nie mocno, jakby od tego zależało moje życie.
-Na trzy- oznajmił.-Licz ze mną. Raz...- oddał mi głos.
-...dwa...- powiedziałam.
-Trzy!- krzyknęliśmy chórem. Gdy to wypowiadaliśmy, chłopak pociągnął mnie w swoją stronę.
Stanęłam. Nogi się pode mną ugięły, ale stałam. Chciałam skakać z radości, ale to było zbyt niebezpieczne. Po pół roku kalectwa ledwie udało mi się ustać. Nie chciałam znowu sobie zrobić krzywdy.
Zrobiłam parę kroków przed siebie. Czułam się jakbym znów miała ze dwa lata i uczyła się chodzić. Mama i Wojtek klaskali, dopingowali mnie okrzykami. Po wszystkim zadowolona usiadłam na kanapie, bo miałam już dość tego wózka.
-Co powiecie na przejażdżkę konną po lesie?- spytała mama.
-Pewnie!- krzyknęliśmy oboje naraz.
Szłam do stajni wolnym, chwiejnym krokiem, ale czułam się coraz pewniej na nogach. Na konia pomógł mi wsiąść Wojtek. Ja jechałam na Eleonorze, Wojciech na Stevie, bo jak powiedział, trzeba go rozruszać, mama dosiadła Picassa. Już wyjeżdżaliśmy, kiedy dopadły mnie wątpliwości. A co, jeśli znów spadnę z konia i miesiące pracy nad sobą przepadnie? Zaraz jednak byłam zupełnie spokojna. Mój wypadek miał miejsce w środku zimy, podczas burzy śnieżnej. Teraz niebo było bezchmurne, a my nie jechaliśmy szybciej niż wyciągniętym stępem. 
gify konie
Pewnego dnia zadzwonił ojciec. Zastanawiałam się, czy odebrać, jednak zbywanie go nie byłoby dobrym pomysłem.
~Cześć, córuś~oznajmił jakby nigdy nic.~ Co u Ciebie?
-W porządku- odparłam.-  Ostatnio jeździłam na Eli i myślę, że niedługo spróbujemy skoków.
~Czekaj, czekaj, czy ja dobrze rozumiem? Jeździłaś konno? Nie zrozum mnie źle, ale bez sprawnych nóg to dość niebespieczne.
-Możliwe- odparłam spokojnie- ale mnie to już nie dotyczy.  Wracam do zdrowia. Powoli, ale wracam. Już zaczęłam chodzić...- przerwałam pozwalając mu odpowiedzieć, jednak milczał. Nie słyszałam nawet jego oddechu w słuchawce.- Jesteś tam?- spytałam.
~Tak, tak~odpowiedział mi zszokowany głgłos. ~Kontynuuj.
-Nie mam ci nic więcej do powiedzenia- zabrzmiało to zbyt ostro. Bardziej, niż powinno. Więc dla rozluźnienia sytuacji rzuciłam od niechcenia:- A co u ciebie?
~Dobrze. Odk6ąd wyjechałem zadomowiłem się w USA, nawet dostałem awans i już sobie nieźle zarobiłem. A w przyszłym miesiącu przyjeżdżam do Polski, więc może uda mi się zajrzeć do Champions Stable.
-Stajnia nazywa się teraz Second Prospect. Sprawdź w słowniku.- Ostatnie zdanie dodałam ze zwykłej złośliwości.
~Anuś, znam angielski na tyle by wiedzieć, co to znaczy.
Przygryzłam wargi starając się nie zareagować na to, jak mnie nazwał. Anusią byłam dla mojego tatusia. On już dawno przestał nim być.
-Miałam na myśli raczej słownik wyrazów obcych- odpysknęłam i się rozłączyłam.
***

Już oddałyśmy mój wózek, bo nie mogłam na niego patrzeć, a nie potrzebowałam go. Chociaż nogi wciąż miałam słabe, wystarczały mi same kule, chociaż gdzie tylko mogłam jeździłam konno? Pewnego dnia kiedy wracałam z wycieczki konnej z Wojtkiem, on nagle gwałtownie zatrzymał Rama. Spojrzałam na niego zaskoczona.
-Spójrz-sapnął.
Podążyłam za jego wzrokiem. Pod dom podjechał wypasiony samochód na amerykańskiej rejestracji. Na bliższym nam siedzeniu pasażera siedziała młoda kobieta, najwyżej 5 lat starsza ode mnie? Wytężyłam wzrok, żeby dostrzec kierowcę. Za kierownicą siedział... mój ojciec.
-Ann- powiedział Wojtek- zostań tu, proszę.
-Zapomnij- mruknęłam, spinając Eleonorę do galopu.
-Anka, czekaj- Wojciech pojechał za mną.
Jednak spóźniliśmy się chwilę, bo ojciec zdążył już wysiąść z samochodu, zostawiając w nim swoją towarzyszkę, i wdał się w kłótnię z mamą. Zatrzymałam klacz obok niej. Ojciec zmierzył spojrzeniem mnie i konia. Demonstracyjnie przerzucając prawą nogę nad zadem klaczy i zeskakując na ziemię obok niej. Przytrzymałam się przedniego łęku na wypadek, gdyby zakręciło mi się w głowie, jednak stałam na nogach.
-A więc to prawda?- tata bardziej stwierdził niż spytał.- Wyzdrowiałaś.
-Krzysiu, długo jeszcze?- spytała kobieta w samochodzie.
-Jeszcze chwileczkę, kochanie.
-Zobaczyłam, że mama zrobiła się czerwona na twarzy. Postanowiłam nie mieć litości dla ojca.
-Nie dzięki tobie- odparłam ostro.
-Aniu, wiem, że to dla ciebie trudne, ale załatwiłem wam mieszkanie w Stanach. Będzie nam tam dobrze...
-I będziemy tam mieszkali we czwórkę?- spytałam wściekle.- Bez koni? Cały mój świat mam zostawić, bo ty nagle sobie o nas przypomniałeś?!
Wskoczyłam na grzbiet Eleonory i pognałyśmy przed siebie do lasu. Wojtek poderwał Ramireza do biegnięcia za mną.
***
Niemao godzinę włóczyłam się po lesie. Jednak w końcu musiałam wrócić do domu. Samochodu z ojcem nie było, mama siedziała na ławce przed domem i płakała. Zsiadłam z Eleonory i przytuliłam się do niej.
-Co mu powiedziałaś?- spytałam w kokońcu.
-Uciekał razem ze swoją kochanką aż się za nimi kurzyło- uśmiechnęła się smutno.
Wybuchnęłam ś miechem.
-I dobrze. Wiesz, jak świetnie sobie radziłyśmy, kiedy nie dość, że byłam kaleką, to jeszcze nienawidziłam całego świata. Teraz jestem zdrowa i całym sercem będę ci pomagać z końmi. Możesz liczyć i na mnie i na Wojtka.
Eleonora stanęła dęba i zarżała podkreślając moje słowa. Do jej głosu dołączyły nasze śmiechy

The End

________
Wybaczcie mi błędy, bo jesyem na tablecie i ledwie udało mi się tą notkę skończyć, na co i tak były marne szanse, skoro wróciłam z jazdy po 18, a zaczęłam się pakować godzinę później. Życzę wszystkim miłych wakacji, mam nadzieję, że jak wrócę za 10 dni, będę miała xo czytać na Waszych blogach. :) To chyba tule ode mnie :) Papa :D






poniedziałek, 8 lipca 2013

8/9. Małe i większe sukcesy

Już siedziałam w siodle, gdy Wojtek przyczepiał Picassa do karuzeli, a potem ustawił prędkość na leniwy stęp. Odsunął się parę metrów od nas, pozwalając nam się rozruszać. Następnie ja znów zawisłam przy siodle, a Wojtek starał się dotrzymać nam kroku, kucając przy koniu i kolejno podnosząc, zginając, masując mi nogi, ale robiąc to w taki sposób i na tyle odpowiednim tempem, że sprawiał wrażenie, iż sama idę po ziemi obok ogiera. Zastanawiałam się, kogo to bardziej męczy. Wojtka idącego niemal w kucki, podnoszącego moje ciężkie nogi, czy mnie, ściskającą kurczowo łęki siodła, próbując utrzymać całe ciało nad ziemią. Minęła niemal godzina, kiedy Wojtek wymiękł.
-Co za dużo to nie zdrowo- oznajmił, siadając na piachu, próbując wyrównać oddech.- Na dziś ci wystarczy.
-Pomożesz mi zejść?- spytałam.
-Nie, idę do domu, a ty radź sobie sama- odparł sarkastycznie.- Pewnie, że ci pomogę.
Nie wyłączył karuzeli. Już zdjął mnie z konia i chciał posadzić na wózku, kiedy Picasso nadepnął mi na stopę jedynie w tenisówce. Musiałam zdjąć oficerki, bo były za długie i za twarde do takiej pracy.
-Auu!- krzyknęłam.
Później nie potrafiłam powiedzieć, czy naprawdę mnie to zabolało, czy może raczej zareagowałam instynktownie. Jednak Wojtek nie mógł tego nie zauważyć. Zepchnął ze mnie Picassa, zatrzymując karuzelę. Spojrzał na mnie, mrużąc brwi.
-No co?- spytałam ostro, unikając jego spojrzenia.
Kucnął obok mnie.
-Wybacz mi to, co zrobię, ale muszę wiedzieć- powiedział Wojtek.
Wbił mi z całej siły paznokcie w łydkę i odskoczył do tyłu.
-Aaa!!!- krzyknęłam częściowo z bólu, częściowo ze złości. Normalnie kopnęłabym go w zęby, czego on się chyba spodziewał, dlatego uciekł z zasięgu moich nóg i rąk. Niestety nie mogłam ruszać nogami.-Co to miało być?!
-Masz czucie w nogach...- odpowiedział ostrożnie.
Zamarłam. Spróbowałam poruszyć nogami, nie mogłam. Jednak w łydce wciąż czułam palący ból. Był trochę stłumiony. Wydawało mi się jakby ktoś dawał mi zastrzyk znieczulający grubą igłą. W pierwszej chwili ból był nie do zniesienia, nawet większy niż mógłby być po wbiciu paznokci gdybym miała sprawne nogi. Potem czułam go jak przez mgłę, a teraz bolało jedynie wspomnienie go.
-Wojciu!- zawołałam podniecona.
-Ann!- zawołał, przedrzeźniając mnie, po czym skoczył na szyję Picassa i pocałował go w chrapy.
-Siodłaj Ramireza i dawaj na parkur. Chętnie popatrzę, jak skaczecie. Mamy co świętować.
-Już lecę.- Pobiegł w stronę stajni.
-Ej, a ja?!- upomniałam się, ale on już mnie nie słyszał.
Odwiązałam Picassa. Przywiązałam wodze do mojego wózka, robiąc to w taki sposób, bym w każdej chwili mogła sprawnie sięgnąć do węzła i go rozwiązać, gdyby koń się spłoszył. 
Jadąc do stajni pogrążyłam się w myślach. Przypomniałam sobie na czym polega magia jeździectwa. Sport ten uczy się cieszyć z tych małych, najmniejszych sukcesów. Pamiętam, co było, gdy uczyłam się jeździć. Zresztą każdą jazdę opisywałam w pamiętniku, najpierw, kiedy uczyłam się jeździć w wieku 4 lat, spisywanym przez mamę, gdy skończyłam 10 lat przeze mnie. Przestałam go pisać po 4 latach od MOJEGO pierwszego opisu, bo nic nowego już się nie działo. Później często lubiłam czytać 14 lat wspomnień. Śmiałam się na postach typu: Sama wsiadłam na konia; po raz pierwszy sama ruszyłam stępem; wysiedziałam w kłusie 5 sekund; koń zagalopował już przy pierwszym sygnale; nakłoniłam konia do przechodzenia nad drągami, a nie przeskakiwania ich; nie spanikowałam, gdy koń poniósł; przeskoczyłam stacjonatę bez strącenia drągów; zajęłam czwarte miejsce na moich pierwszych zawodach... Można by to długo wymieniać. Takie małe rzeczy, a jak cieszą. Ale wiedziałam, że  jeszcze kilkanaście dni, tygodni, a czeka mnie największy sukces w moim życiu. 
________________________________________
Oznajmiam wszem i wobec, iż to jest przedostatni rozdział tego opowiadania [słychać gwizdy z widowni, na scenę wpada samotny pomidor i brudzi mi buty]. Ale nie martwcie się. To jeszcze nie koniec bloga. Mam na razie pomysł na jeszcze dwa opowiadania, oczywiście już zupełnie niezwiązane z Anią, Wojtkiem, Eleonorą lub stadniną Second Prospect, ale może też się Wam spodoba. Nikki, mówiłaś, że czytasz dużo blogów o koniach, ale ten pomysł jest oryginalny. Nie martwcie się. Następne opowieści też są jedyne w swoim typie. Jedna podobna do tej, ale jednak inna, a druga, którą opiszę na początku, będzie rasowym kryminałem :D
Może uda mi się napisać epilog jeszcze przed obozem. Ale nie wiem na pewno, bo jutro mam godzinną jazdę, droga w obie strony trwa z godzinę, a do tego idę na obiad do babci i muszę się spakować. Ale postaram się skończyć to opowiadanie, żeby nie trzymać Was w niepewności. :)

7/9. Z powrotem w siodle

Ekhm... Chyba wrócimy do pierwszoosobowej narracji, bo nie umiem opowiadać historii, z którą nie mam nic wspólnego. Opowiadając w pierwszej osobie łatwiej utożsamiam się z bohaterami i razem z nimi przeżywam wydarzenia. W trzeciej osobie jest może łatwiej, bo mogę mówić o czymś, o czym główny bohater nie ma pojęcia (tak jak rozmowa rodziców Ani w 2 rozdziale), ale tak mi trudniej -,- Ok, no to przyjmujemy, że narratorką jest Ania. Jeśli coś się zmieni będę pisać o tym tak, jak na górze rozdziału na KSK, czyli ~IMIĘ~
_________________________
-Gotowa?- spytał Wojtek.
Tym razem nie próbowaliśmy niczego cichaczem w środku nocy. Mama stała przy wyjściu z ujeżdżalni gotowa zainterweniować, gdyby coś wymknęło się z pod kontroli. Minęło już 3 miesiące, odkąd po raz pierwszy usiadłam na wózku. Od tej pory nie byłam niczego tak pewna jak teraz. Pewna owszem, ale czy gotowa na to?
-Nie, ale rób swoje- odparłam.
Wojtek podsadził mnie i pomógł mi usiąść w siodle. Dosiadałam naszego ogiera Picassa, bo dwudziestoletni paint horse był o wiele spokojniejszy niż sześcioletnia ahał-takinka Eleonora.
Darowaliśmy sobie zabawę ze strzemionami i odpięliśmy je, bo i tak nogi by mi w nich latały.
-Ruszysz stępa?- spytałam. Sama nie potrafiłam tego zrobić bez pomocy łydek.
Wojtek posłusznie złapał za wodze i poprowadził ogiera.
Uśmiechnęłam się, gdy  stępowaliśmy.
-Kłus?- spytałam.
-Spróbujemy- Wojtek przebiegł kawałek truchtem.
Z kłusem ćwiczebnym  nie mieliśmy żadnych problemów. Ponieważ nie  mogłam spinać mięśni, kłusowałam lepiej niż kiedykolwiek.
-To dawaj galopem.
-No chyba nie!- mój przyjaciel puścił wodze, pochylił tułów i oparł ręce o kolana, dysząc ciężko.
Roześmiałam się na głos. Podczas, gdy ja cieszyłam się wspaniałym kłusem, Wojtek biegał w kółko.  Nie wiem, ile czasu minęło, ale był ledwo żywy.
-To ja spróbuję-oznajmiłam.- Gaaalop!- zawołałam do konia jak podczas lonżowania i klepnęłam go w łopatkę.
Wcześniej Picasso zatrzymał się razem z Wojciechem. Teraz zagalopował ze stania.
Byłam taka szczęśliwa z efektów swojej pracy. Galopowaliśmy po całym maneżu, robiąc wolty, zmiany kierunku, skręty... Denerwowało mnie prowadzenie konia samymi wodzami, może też minimalnie skrętem ciała ale siedziałam znów w siodle, a chyba to było najważniejsze.
-Dasz radę zsiąść?- spytała mama, gdy zatrzymałam pintosza koło dyszącego wciąż Wojtka.
Wiedziałam, że nie dam. Jednak postanowiłam spróbować. Położyłam się na grzbiecie i szyi konia. Jedną ręką z całej siły przytrzymałam się grzywy, zaś drugą przerzuciłam obie nogi z jednej strony konia. Nogi dotykały mi ziemi, wtedy przytrzymałam się siodła. Wpadłam na świetny, moim zdaniem, pomysł. Poluzowałam wodze, które wciąż kurczowo trzymałam w lewej ręce i lekko poruszyłam rękami zaciśniętymi na siodle. Miałam nadzieję, że ogier zrozumie, o co mi chodzi. Zrozumiał. Ruszył wolnym stępem.
-Ej, stój- zawołał Wojtek, łapiąc wodze.- Dobry konik.- Pogładził łaciatą szyję.
-Zostaw go- poleciłam. Mój głos zdradzał wysiłek większy, niż miałam zamiar ujawnić. Nie wiem jak długo jeszcze zdołam utrzymać całe ciało na samych rękach.- O to mi chodziło. Chcę trochę rozruszać nogi.
-No... okay. Ale pozwól mi go prowadzić.
Zgodziłam się.
Wojciech prowadził Picassa, a ja wisiałam przy siodle, włócząc stosunkowo nowymi oficerkami o ziemię. Dostałam je na Boże Narodzenie, dwa miesiące później tkwiłam już na wózku. W pierwszej chwili pomyślałam, że zniszczę buty od taty, bo to on mi je kupił. Później jednak przyszło mi do głowy co innego. Całkowicie opadłam z sił, a to, co teraz robimy, nic mi nie da. Powinnam poruszać nogami, tak jak na czymś w rodzaju fizykoterapii. Sama nie dam rady. To ktoś musi poruszać moje nogi. Powiedziałam to na głos.
-Ale ktoś musi prowadzić konia- zauważył Wojtek.
-Ja chętnie pomogę- zaoferowała mama. Już miała wejść do ujeżdżalni, kiedy spojrzała na zegarek.- Och, za dziesięć minut powinnam być w stadninie w centrum miasta! Darujcie sobie na razie ćwiczenia, jutro tego spróbujemy. Wracam, wieczorem- rzuciła przez ramię, biegnąc do samochodu.
Wojciech pomógł mi usiąść na wózku. Pogładziłam brzuch Picassa. Nie chciałam czekać do wieczora. W mojej głowie zrodził się kolejny pomysł. 
-Skąd ten uśmiech?- spytał mój przyjaciel.
Potarłam usta wierzchem dłoni, gdy zorientowałam się, że wygięły się w podejrzanym uśmiechu.
-Wojciu... co byś powiedział na małą rozgrzeweczkę przed jutrem?
-Ale kto będzie prowadził konia?- W jego oczach zalśniła wątpliwość.
-Karuzela- uśmiechnęłam się.

środa, 3 lipca 2013

6/9. Druga szansa

   Ania obserwowała z napięciem coraz to nowych ludzi oglądających stajnię i konie. Nigdy nie czuła się tak rozdarta. Z jednej strony nie zmieniła zdania, nienawidziła tego miejsca. Jednak z drugiej... Tu się urodziła i wychowała, kochała te konie nad życie. Spojrzała, jak młody mężczyzna dosiada Eleonory. Wezbrała w niej wściekłość. Spróbowała sprawić, że wszystkim odechce się zbliżać do jej klaczy. Zagwizdała cichutko. Był t o dźwięk ledwie słyszalny dla człowieka, zaś oczywisty dla konia. Anka nie raz ćwiczyła tak z El. Wiedziała, jaka głośność jest dobra z jakiej odległości, by klacz usłyszała i zareagowała. Teraz dziewczyna to wykorzystała. Przy krótkim gwizdnięciu klacz zatrzymała się pod jeźdźcem, skierowała uszy w stronę swojej pani, znajdującej się za ujeżdżalnią. Nasłuchiwała. Ania zagwizdała jeszcze raz, tym razem dłużej, przerywanie- sekunda gwizdu, sekunda przerwy. Sygnał, który Ania w języku z Eleonorą wypracowała jako: ,,Chodź do mnie galopem". Klacz zagalopowała, biegnąc prosto na ogrodzenie. Ania wciąż gwizdała. Wiedziałam, że przestając da klaczy do zrozumienia, iż jej polecenie jest już nieaktualne. Anka umilkła, kiedy Eleonora była tuż pod ogrodzeniem. Na pewno chciałaby je przeskoczyć, co mogłoby być niebezpieczne. El wbiła kopyta w ziemię, stając gwałtownie. Jeździec, który dotąd wciąż z nią walczył, teraz leżał przed ogrodzeniem.
Ania zaśmiała się cicho. Odwróciła się, chcąc odjechać, kiedy zobaczyła stojącą obok matkę.
-Co... ty... sobie... wyobrażasz?!- spytała, robiąc nieznośne przerwy pomiędzy słowami.- Chcesz sprzedać te konie, czy nie?
-Bardzo szybko się pocieszyłaś- burknęła Ania.- Nie wyglądasz na smutną czy zawiedzioną. A konie sprzedałabyś nawet na rzeź, nie o to mi chodziło. A tata by tak nie zrobił!
Od razu pożałowała ostatniego zdania. Matka musiała być silna, po odejściu Krzysztofa i zamknięciu się w sobie Ani, to na jej głowie wszystko spoczęło. Nie miała czasu na smutek. A ojciec ją porzucił jak psa.
Ania odjechała do domu zostawiając zszokowaną Magdę samą na środku posesji. Teraz tylko ucieczka wydawała się jej stosowna. Wjeżdżając wózkiem do domu, odwróciła się zerkając przez ramię. Mężczyzna, którego zrzuciła Eleonora już się podniósł, rozmawiał z Magdaleną, po czym wsiadł do samochodu trzaskając drzwiami i odjechał. To chyba znaczy, że nie ma zamiaru jej kupić, pomyślała Ania, częściowo usatysfakcjonowana, jednak też smutna z powodu mamy i tego, jak ją potraktowała. Sama Eleonora zaś biegała radośnie po ujeżdżalni, dopóki matka Ani jej nie złapała i nie zaprowadziła do stajni.
gify konie
Nie chcę żyć, pomyślała Ania, leżąc na brzuchu na łóżku, z twarzą ukrytą w poduszce. Dlaczego wtedy nie zginęłam? To niesprawiedliwe?!
Rozległo się pukanie do drzwi. Anka nawet nie zamrugała. Nic ją nie obchodziło. Po kolejnej próbie pukania, klamka została naciśnięta, a drzwi uchyliły się z lekkim skrzypnięciem.
-Anuś, jak się czujesz?- spytała Magda.
-Przepraszam- szepnęła dziewczyna, nawet nie drgnęła.- Nie chciałam ci zrobić przykrości. Wybaczysz mi?
-Pewnie, że ci wybaczę, córeczko- mama usiadła na brzegu łóżka.- Rozumiem, że możesz być zła na cały świat, ale dostałaś wielki dar- życie. Żyjesz, więc nie zmarnuj tego, użalając się nad sobą przez resztę życia. Los dał ci drugą szansę, nie zaprzepaść tego.
-A wiesz, że masz rację- Ania uniosła głowę i spojrzała matce w oczy.- Możesz przestać szukać kupca na stadninę? Spróbuję wrócić do jeździectwa, nawet w takim stanie.
-Cieszę się, że tak mówisz. Ja idę zająć się końmi. Dołącz do mnie, jak będziesz miała później ochotę.
Już miała wyjść z pokoju, kiedy zatrzymała ją Ania.
-Mamo...
-Tak?- Magda zamarła z ręką na klamce.
-Mam pomysł na nową nazwę dla stadniny. Second Prospect*, będzie dobrze pasowało.
Mama z szerokim uśmiechem skinęła głową i wyszła z pokoju.

* second prospect- (ang.) druga szansa
____________________________
I oto wreszcie jest nowa notka! :) Po półtora miesiąca przerwy ;) Skoro teraz nie mogę pisać na KSK, postanowiłam nadrobić straty na innych blogach ;)
Zapomniałam się Wam pochwalić, że w sobotę mam pierwszą jazdę od dwóch tygodni i pierwszą w nowej stajni... Tęsknię za końmi jak nie wiem, nie mogę żyć bez nich. A każda godzina w siodle zwiększa więź łączącą mnie z tymi zwierzętami, więc nie wytrzymałabym do obozu, a poza tym chcę się trochę rozgrzać, zanim pojadę na ten obóz (:

niedziela, 26 maja 2013

5/9. Sprzedaż

Wściekły krzyk Ani obudził jej mamę. Kobieta wybiegła z domu.
-Aniu, co się stało?- spytała przestraszona.
Dziewczyna siedziała już na wózku i Wojtek chciał zaprowadzić ją do domu.
-Co się stało?!- Ania nie wierzyła własnym uszom.- To się stało!- uderzyła ręką w kółko wózka.- Nienawidzę koni i nie chcę ich więcej widzieć na oczy! Nie chcę tu mieszkać! Za każdym razem gdy wyglądam przez okno widzę te zwierzęta, nawet w nocy słyszę ich rżenie, a tego nienawidzę! Nie wyjdę więcej z domu, dopóki za nim stoi stajnia!
Nie zważając na zdziwione spojrzenia mamy i Wojtka, sama pojechała do domu.
gify konie
W powietrzu unosiły się różne niepokojące dźwięki. Każdy z nich zdawał się chcieć przywrócić Ance przytomność, ale ona odwróciła się tylko na drugi bok. W końcu jednak otworzyła oczy od niechcenia. Słońce z pewnością było już wysoko na niebie. Dziewczyna wczołgała się na swój wózek i podjechała do okna. Zobaczyła parę osób kręcących się po posesji. Przecież jest piątek, pomyślała. W piątki nie prowadzimy jazd i nigdy nie robiliśmy wyjątków. Kiedyś konie muszą odpocząć. Nawet ona nie jeździła w ten dzień. Ale to zdawało się być tak dawno... Kiedy był wypadek? Ani wydawało się, jakby od urodzenia nie mogła chodzić.
Wyjechała z domu, żeby porozmawiać z mamą. Jednak przed domem zatrzymała się, by obejrzeć całą sytuację. Wojtek prowadził Steve'a dookoła zgromadzonych osób, a oni patrzyli na niego [Steve'a- dopisek Sid] jak na kawał mięsa. A był to wspaniały rumak, piękny, dumny, mądry...
-Co państwo myślicie?- spytała mama Anki.
-Mówi pani, że ten koń ma piętnaście lat?- spytał jakiś mężczyzna z zebranych.
-Tak, panie...?- oczekiwała, że zainteresowany się przedstawi.
-Mccurry- odpowiedział mężczyzna.- Jestem amerykańskim inwestorem. A ten koń jest dla mnie za stary.
-Przecież on jest w pełni sił. Spokojny i doświadczony, lecz nie brak mu wigoru i temperamentu.
-Nawet nie gustuję w andaluzach. A na pewno nie siwych i tak starych. Ten nadaje się jedynie na rzeź. Za to jak mu tam było... Ramirez, to wspaniała partia. Szlachetny, młody, no i ogier. A ja potrzebuję koni do hodowli.
-Nie!- krzyknął Wojtek.- Ram to mój koń. W żaden sposób nie należy do stadniny i jeśli ona trafi w pana ręce, Rami zamieszka gdzie indziej.
-Ależ, Wojciu, zastanów się- Magda pogłaskała czule Steve'a. Ani zdawało się, że w jej oku zabłysła łza, ale   z tej odległości trudno było coś dostrzec.- Płacą nieźle, a przy tobie on się zmarnuje. W rękach pana Mccurry'ego Ramirez będzie miał szansę zabłysnąć.
-Moich- inwestor się zaśmiał.- To, że wiem co nieco o koniach nie znaczy, że jeżdżę. Nie, ja ich nie cierpię. Stajnia jest dla mojej córki, która owszem, startuje w bardzo prestiżowych zawodach i jest wspaniałą amazonką.
Mówił tak czystą polszczyzną, że chyba tylko nazwisko robiło z niego Amerykanina. O ile nie zmienił go sobie na takie dla prestiżu.
Z tłumu wyszła młoda, najwyżej osiemnastoletnia dziewczyna (Ania domyśliła się, że wszyscy goście są ze strony inwestora). Spojrzała na stojącego obok Ramireza, przywiązanego do uwiązu przy stajni.
-Mogę?- spytała, wskazując ogiera.
-Nie- warknął Wojciech, a dziewczyna wzruszyła wściekle ramionami i wskoczyła na grzbiet, wciąż trzymanego przez chłopaka, Steve'a. Miała przewagę zaskoczenia, więc bez problemu jednym ruchem zdjęła wałachowi z głowy kantar i tak bez niczego zagalopowała.
Dopiero teraz Ania zauważyła, że tamta miała na sobie pełny strój jeździecki, łącznie z ostrogami przy oficerkach i palcatem w ręce. Brakowało tylko kasku. I traktowała konia okropnie. Z całej siły wbijała Steve'owi ostrogi w bok, bo karku chłostała go batem. Bardzo chciała podporządkować go swojej woli. Przerażony siwek stawał dęba i przestępował z nogi na nogę, a jego kłus bardziej przypominał kiepski piaff. Wojtek wyglądał, jakby miał się zaraz rozpłakać, a dziewczyna bez przeszkód go torturowała. Anka zacisnęła pięści. Szybko skierowała wózek w stronę andaluza. Wjechała mu niemal pod same kopyta. Wiele ryzykowała, ale nie mogła pozwolić na takie coś. Nikt z ludzi, w których towarzystwie koń czuł się bezpiecznie, nie zamierzał mu pomóc. Steve stanął dęba. Jego kopyta zawisły wysoko nad głową Anki. Uniosła ręce.
-Stóóój- powiedziała spokojnie. Wyszarpnęła bat z rąk dziewczyny, gdy leciał on z pędem w stronę łopatki konia i rzuciła go sobie za plecy.- Spokojnie- szepnęła, gładząc go po nodze.- Już dobrze, Steve, już dobrze. Co tu się dzieje?- spytała głośno, nie zwracając się do konkretnej osoby. Każda odpowiedź była dobra.
-Powiedziałaś, że nie chcesz mieć stajni za domem- odparła Magda beznamiętnie.- Więc sprzedaję posesję. Znalazłam nam ładne mieszkanko w mieście. Co prawda w bloku, ale bardzo duże i w centrum.
-A na ile wyceniłaś stajnię, hektary lasu, łąk, ujeżdżalnie, 45 koni, chociaż z twojej rozmowy z Wojtkiem wywnioskowałam, że chcesz sprzedać ich 55, i dom?- Ania pogłaskała Steve'a, starała się też nie spuszczać oczu z siedzącej na nim dziewczyny.
-Stajnia z końmi i terenem 300 tysięcy, a domu jeszcze nie wyceniliśmy?
-Ile?!- dziewczyna kipiała złością.- Chyba żartujesz?! Same konie są warte kilka razy więcej, ba!, tylko Eleonora jest warta ze 100 tysięcy!
-Spokojnie, Aniu- mruknęła mama.- Pomyśl, gdzie indziej udałoby nam się sprzedać całą stajnię z końmi? Miesiącami szukalibyśmy kupców na pojedyncze zwierzęta. A pan Mccurry jest gotów kupić to wszystko, z wyjątkiem Steve'a i Harmonii.
-I co z nimi będzie?- spytała Ania.
Harmonia była najstarszą mieszkanką stajni. Wielkopolska klacz skończyła niedawno 25 lat. Teraz miała problemy z kopytami i ledwo trzymała się na nogach. Krótko mówiąc, była już na wykończeniu (jak to stwierdził weterynarz), ale dzięki trosce rodziców Ani udawało się ją jeszcze utrzymać przy życiu. W końcu była pierwszym koniem w ich rodzinie i nie mogliby się pogodzić z jej odejściem. Teraz jacyś ludzie wkroczyli na ich posiadłość i bawili się w Boga, mówiąc, które konie im się podobają, a które...
-Pójdą pod nóż?!- dodała wściekle.- Owszem, winie konie za mój wypadek, ale nie chcę, żeby któreś przez to ucierpiały. Chcesz sprzedać stadninę? Proszę cię bardzo. Ale nie tym ludziom i za rozsądne pieniądze.
Nie zastanawiając się długo postanowiła wrócić do domu.
___________________________
Oj, trochę mnie nie było. Notka postała dzisiaj w 100%, łącznie z jej wymyśleniem, bo chociaż skupiam się teraz na blogu KSK, to jak zobaczyłam, że to już prawie 2 miechy bez notki, to wzięłam się do roboty :)

piątek, 29 marca 2013

4/9. Nocna jazda

Ania tak bardzo chciała wsiąść jeszcze kiedyś na konia, ale była pewna, że to niemożliwe. Aż do pewnej nocy...
-Aaach- krzyknęła, gdy coś nagle uderzyło w otwarte okno, budząc ją.
Ponieważ jej łóżko stało przy oknie, mogła z łatwością zobaczyć, co ją wystraszyło. Przed oknem stał Wojtek. W garści trzymał stos małych kamyczków, rzucając nimi pojedynczo w okno.
-Co ty tu robisz?- spytała sennie.- Powinieneś być w domu, kilkanaście kilometrów od stadniny.
-W nocy też jeżdżą autobusy, wiesz?-uśmiechnął się.- Przyjechałem jednym takim. Czego się nie robi dla przyjaciół.
-Hę?- Ania nic z tego nie rozumiała.
-Jest ciemno i pusto. Tylko ty, ja i Eleonora. Nikomu nie powiem, a dla ciebie to pewnego rodzaju szansa...
-O czym ty w ogóle mówisz?!
-Chcesz jeździć konno? Na pewno. Ja ci pomogę. Dzięki mnie wsiądziesz na nią i pojeździsz. Najpierw na lonży, a kiedyś może nauczysz się nią kierować... tak po prostu.
-Zwariowałeś-stwierdziła, a zamykając okno dodała.- Dobranoc.
Nie minęło 20 minut, kiedy drzwi od pokoju Ani się otworzyły. Dziewczyna jeszcze nie spała, więc zauważyła to bez problemu. Szybkim ruchem zapaliła lampkę i zobaczyła Wojtka, a obok niego... El w pełnym wyposażeniu.
-Nie ustąpię. Więc może mi to ułatwisz zanim Eli znawozi ci tą idealnie wypastowaną podłogę?
-Jesteś idiotą- skwitowała krótko.- No dobrze... Czyli jeśli wsiądę na to zwierzę- wskazała klacz- dasz mi święty spokój i nigdy więcej nie poprosisz, bym spróbowała pojeździć?
-Tak jest!- zasalutował.
Anka uśmiechnęła się mimowolnie.
gify konie
-Właściwie nie wiem czemu to robię- mruknęła, gdy Wojciech pchał wózek z nią na ujeżdżalnię.- Jeden mój krzyk wystarczyłby, żeby obudzić mamę, a wtedy miałbyś przerąbane.
-Ponieważ to kochasz, An- odparł Wojtek.- Dobrze o tym wiesz i proszę cię, nie próbuj wmówić sobie czego innego.  Nie rób też przykrości Eleonorze.
gify konie
-Można się teraz wycofać?- spytała Anka, kiedy Wojtek dociągał popręg i opuszczał strzemiona.
-Nie, teraz nie- podszedł do przyjaciółki.- To wsiadamy.
-Świetnie, a może powiesz mi jak?- wskazała wysoki grzbiet klaczy.
Stwierdzili, że najlepiej będzie, jeśli Wojtek ją podsadzi. Zarzucił sobie na ramię dziewczynę i, uginając się pod jej ciężarem, z trudem wepchnął ją na grzbiet Eleonory.
-Ile ty ważysz?- sapnął. Ania mruknęła coś w odpowiedzi. Chłopiec włożył jej stopy w strzemiona.-Ruszamy stępem- dodał, prowadząc klacz za wodze.
Szło jej bardzo dobrze. Co prawda jedynym jej zadaniem było siedzenie na koniu, nie musiała nic robić, ale i tak świetnie się trzymała.
-Spróbujesz sama?
-Tak, puść ją.
Dziewczyna poprowadziła klacz wzdłuż ogrodzenia odkrytej ujeżdżalni, na której teraz się znajdowały. Prowadziła ją jedynie samymi wodzami, co jej przeszkadzało, bo podczas jazdy w ogóle ich nie używała, ale ważne, że mogła jeździć.
Wtedy znów przypomniał jej się wypadek. Czuła na plecach myślową gałąź, wiedziała, że leci na ziemię. Jednak zamiast twardego korzenia upadła na miękki śnieg.
-An, nic ci nie jest?!- chłopak do niej podbiegł.
-Jest i to dużo- syknęła.- Już nigdy więcej nie wsiądę na konia, rozumiesz? Posadź mnie na wózku, a to zwierzę  zabierz do stajni!
gify konie
Notki są na razie bardzo krótkie, ale postaram się to naprawić. (: Póki co akcja się rozkręca, chociaż planuję zrobić z tego jedynie opowiadanie w przeciwieństwie do Karego-Serca (tzw. KSK), które jest bardziej książką. Czyli, krótko mówiąc, nie będę pisała tego zbyt długo. ;)

sobota, 23 marca 2013

3/9. Pracuj nad sobą, z koniem się baw.

  Ania obudziła się. Była radosna jak zwykle (szczególnie w sobotę), już zastanawiała się co porobi z końmi. Dopiero gdy spróbowała wstać wspomnienia z ostatnich dni powróciły i spochmurniała. Z trudem usiadła na stojącym przy łóżku wózku. Wściekła złapała leżącą na łóżku poduszkę i cisnęła nią w szafkę. Drzwi szafy się otworzyły i wyleciała z nich skakanka. Dziewczyna podniosła skakankę, żeby schować ją na dobre. Ty już nigdy mi się nie przydasz, pomyślała. W ogóle nie wiem dlaczego ja żyję... Powinnam była zginąć wtedy. A gdyby tak pomóc przeznaczeniu? Może Bóg wtedy się pomylił i to teraz to był jakiś znak, obróciła trzymaną w ręce skakankę. Zawiązała staranną pętlę jak na stryczku i już chciała przywiązać skakankę do żyrandola, kiedy w końcu wrzuciła ją do szafy.
-Co ja wyprawiam?!
  Podjechała do okna (choć teraz mieszkała na parterze, to i tak jej okna wychodziły na stadninę) i spojrzała na panoramę swojej posiadłości. Dziś było tu tak... cicho. Zycie w stadninie zaczynało się od samego rana. Najpierw opieka nad końmi, karmienie, sprzątanie boksów, czyszczenie i takie tam, koło dziesiątej było tu pełno kursantów (niektórzy jeździli w zastępie inni przyjeżdżali wcześniej by, czekając na swą kolej, pobyć trochę wśród koni) i prywatnych jeźdźców. Wszędzie rozlegało się końskie rżenie i tętent kopyt. Teraz nic. Ania spojrzała na zegarek: 11:20. Drzwi od stajni pozostawały szczelnie zamknięte. Na ujeżdżalni nie ujrzało się jednego człowieka, nie mówiąc o koniach. Zimowy wiaterek popieścił chorągiewkę przy stacjonacie. Wtedy dziewczyna zauważyła śnieg na ujeżdżalni. Sądząc po przeszkodzie, do której połowy sięgał mogło go być z sześćdziesiąt centymetrów. Pewnie przez noc tyle napadało. Ale zawsze odśnieżało się ujeżdżalnię. Mimo iż od jazd zimą była hala, jeźdźcy i tak woleli jeździć na powietrzu. Hali używało się tylko na deszcz albo wyjątkowo potężną śnieżycę. Co jest?, zastanawiała się Anna. Ścieżka do stajni na szczęście została odśnieżona, więc dziewczyna mogła tam pojechać. 
Otworzyła drzwi i co zobaczyła? W stajni niemal w ogóle nie było miejsca. Siedziało tam ze 40 osób. Jednak nastrój był dość przygnębiający.
-Oo, Aniu- właśnie z siodlarni wyszła jej mama.- A jednak jesteś.
-Co tu się dzieje?- spytała.- Czemu wszyscy siedzą tutaj? Przecież jest piękna pogoda.
-Spełniam twoje życzenie.
-Nie rozumiem...
-Nie chciałaś więcej widzieć koni, a że mieszkamy w stadninie, której nie zamierzam sprzedawać, zabroniłam komukolwiek się stąd ruszać konno.
-Jesteś z siebie zadowolona- mruknęła do niej Agata- jej rywalka ze stajni. Chociaż mimo iż się nie znosiły, Aga kochała konie, tak jak wszyscy tu obecni.
-Nie o to mi chodziło- odparła Ania.- Niech jeżdżą konno... skoro chcą. Jeśli mój przykład dla nich nic nie znaczy. Może jeśli jeszcze ktoś wyląduje na wózku przez głupi sport, może inni też zrozumieją.
Chciała odjechać do domu, kiedy usłyszała za sobą wołanie Wojtka.
-An, czekaj!
Zignorowała go i jechała dalej, ale on ją wyprzedził i zagrodził jej drogę.
-Kurcze, nawet na kółkach jesteś szybka- chciał obrócić to w żart, ale twarz Ani błyskawicznie zrobiła się czerwona ze wściekłości.
-Możesz się wreszcie odwalić ode mnie?!- wycedziła przez zęby.
-Przepraszam, ja...
-Idź do tego swojego Ramka-sramka i daj mi spokój!
Chciała odjechać, ale Wojtek złapał za oparcie od wózka zatrzymując ją.
-Zmieniłaś się...- szepnął.
-Wszyscy się zmieniają, takie życie.
-Aniu proszę...
-No już, spadaj, młody -spróbowała go odepchnąć od siebie, ale on stanął w miejscu poza jej zasięgiem.
-Czyżbyś zapomniała? Radość bierze się nie ze skakania, galopowania, czy ujeżdżania konia, ale z przebywania z nim.
Wyrwała mu się i chciała odjechać, kiedy z ust chłopca padły kolejne słowa:
-Pracuj nad sobą, z koniem się baw.
Dziewczyna znieruchomiała. Zawsze tak powtarzała podczas treningu. Uważała, że każdy błąd na zawodach to jest jej wina, może za wcześnie/późno zrobiła półsiad, a może źle naprowadziła konia na przeszkodę. Dlatego sama ćwiczyła z całych sił (często dosiadała różnych koni podczas treningu, żeby jednego nie zamęczać, a móc samej coś doszlifować), a każdą chwilę w siodle, szczególnie z Eleonorą, traktowała jako wielką radość. 
Wtedy jednak te słowa nie miały takiego znaczenia jak teraz. Wówczas bowiem Ania była w pełni sprawna i ta ,,praca nad sobą" zależała tylko od jej techniki jeździeckiej. Teraz było to coś więcej. Dziewczyna wiedziała, że mogłaby jeszcze dosiąść konia, oczywiście, że by mogła. Ale po co? Cudem uszła z życiem z tamtego wypadku. Czyżby taki cud stał się tylko po to, by znów wsiadła na konia?
Ania westchnęła, a zabrzmiało to głośniej, niżby chciała.
-Aniu?- chłopiec nie zamierzał się poddawać, tym bardziej, że to westchnienie oznaczało dla niego, że w jego przyjaciółce coś pękło. Coś, co przez ostatnie dni trzymało dawną Anię na dystans.
-Wojciu- zwróciła się do niego tak jak zwykła mówić przed wypadkiem.-Wszyscy macie mnie za taką szuję, która sama nie może jeździć, to najchętniej wybiłaby wszystkie konie na ziemi. To nieprawda. Kocham El i wszystkie inne konie. Ja po prostu... boję się.
-Ja... rozumiem. Chyba...
-Nie! Nic nie rozumiesz... Nie było cię tam. Ten wypadek wciąż wspominam jak scenę z jakiegoś horroru. Huk, pisk, rżenie... I całe życie straciło swoje barwy...
Odjechała do domu, pozwalając mu, by sobie wszystko przemyślał.
gify konie
Skoro opowieść ma być dość realna, staram się ograniczać dopiski pod notkami, jako że są one komentarzami ode mnie- tej, która nie bierze udziału w akcji opowiadania. ;)
Tylko mam jedno pytanie: dlaczego jest tak mało komentarzy (przynajmniej w porównaniu z K-S-K)? Czy naprawdę nikt tego nie czyta (zwracam honor Valerio, Spirit), czy po prostu komentować nie chcecie/ nie możecie? Staram się jak mogę, a tu pod trzema notkami cztery komentarze. To na tamtym blogu pod jedną notką bywa z 5-6 komci... Ale mniejsza z tym... Będę pisać nawet dla samej siebie. I tych którzy pokazują, że są ze mną (Valeria Spirit). :D

piątek, 15 marca 2013

2/9. Trudne początki

Ania mogła już wyjść ze szpitala. Mama zakupiła jej wózek inwalidzki, na którym mogła poruszać się jej córka. Dziewczyna była naprawdę w podłym humorze. Starała się milczeć, bo wiedziała, że gdy spróbuje coś powiedzieć, pewnie skończy to się kłótnią. Matka wyjęła wózek z bagażnika samochodu i pomogła córce na nim usiąść. Potem spojrzała w górę domu na okna pokoju jej córki znajdującego się na pierwszym piętrze. Widok z okna był tam naprawdę wspaniały. Widać było stamtąd całą stadninę: stajnię, dwie prostokątne ujeżdżalnie (w tym jedną krytą), lonżownik i hektary lasów/łąk. Kiedyś dziewczyna godzinami mogła wyglądać za okno, podziwiając z góry konie. Ale na piętro prowadzą jedynie schody, po których z wózkiem nie wjedzie.
-Poczekasz tu?- spytała Magda.- Zaraz wracam.
-Taa, pewnie- mruknęła Ania.- Przecież nigdzie nie pójdę.
Matka westchnęła cicho i poszła do domu.
-Hej, Ana- powiedział jakiś głos za nią. Odwróciła się i zobaczyła Wojtka- jej najlepszego przyjaciela ze stajni, mającego tu własnego konia: gniadego ogiera Ramireza rasy selle français, którego w tej chwili prowadził osiodłanego.
-Dla ciebie Anna- warknęła.
-Hej- zaśmiał się.- A co z moją Aną?
-Umarła- odparła ponuro- wraz z moimi marzeniami.- Ramirez trącił ją pyskiem w rękę- jeszcze kilka tygodni temu Ania roześmiałaby się radośnie, przytulając gniadka, teraz jednak odepchnęła gwałtownie jego łeb od siebie- Możesz  zabrać ode mnie to zwierzę?- spytała poirytowana.
-Lubi cię- Wojtek poklepał ogiera po szyi.
-Bez wzajemności. A teraz znikaj mi z oczu.
Chłopak otworzył usta chcąc coś jeszcze powiedzieć, ale się rozmyślił. Zręcznie wskoczył na grzbiet ogiera i pogalopował w stronę lasu. Wtedy wróciła Magdalena.
-Przeniosłam ci część twojego pokoju na parter- oznajmiła. Czekała na jakąś reakcję ze strony córki, ale Ania nic nie odpowiedziała.- Chodź, zawiozę cię do stajni. El się za tobą stęskniła- złapała za rączki od wózka, prowadząc go w stron stajni.- Co ty na to?- wymusiła na niej odpowiedź.
-Humf- mruknęła Ania.
Magda zatrzymała wózek przed boksem Eleonory. Klacz zarżała krzepiąco, trącając swoją panią w ramię.
To rżenie... Ani przed oczami stanął pamiętny obraz: las, burza, huk, rżenie, upadek...Dziewczyna krzyknęłai omal nie spadła z wózka. Odepchnęła od siebie łeb klaczy i uciekła wzrokiem, przed zdziwionym spojrzeniem mamy.
-Chcę stąd iść- powiedziała.- Nie chcę tu być.
-Ależ Aniu...
-Nie! Nienawidzę tego miejsca i tych zwierząt. Nigdy więcej nie chcę na oczy widzieć żadnego konia!
___________________________
Rozdział krótki i nudny, ale nie chciało mi się dłużej pisać. ): Póki co może być ;) Nie wiem, czy zauważyliście, ale dodałam kilku bohaterów na stronie o tym samym tytule. (:

niedziela, 10 marca 2013

1/9. Złe wiadomości

Ania otworzyła oczy i zakasłała cicho. Rozejrzała się dookoła. Leżała w łóżku, stojącym w białym pokoju. Przy niej siedzieli jej rodzice. Eleonora; las; wichura; gałąź, która zwaliła ją z siodła; korzeń, na który upadła... Wszystko zniknęło, a nawet mogło się wydawać, że to w ogóle się nie wydarzyło. A może to był tylko sen? Może Ania leżała tu nieprzytomna już tak długo, że uciekła w jakiś swój własny świat?
-Gdzie ja jestem?- wychrypiała.
-W szpitalu- odpowiedziała Magdalena- mama Ani.
- Kiedy wróciliśmy z targu ciebie nigdzie nie było- kontynuował Krzysztof- tata Ani.- Po niedługim czasie do stadniny przybiegła twoja klacz. Była śmiertelnie przerażona, ale co najważniejsze- sama. Wzięliśmy psy, konie i postanowiliśmy cię poszukać.
Okazało się, że oprócz dwóch koni, których dosiadali rodzice Ani, wzięli również Eleonorę i to klacz doprowadziła ich do dziewczyny. Jednak zanim wyruszyli na dworze znów rozszalała się śnieżyca i dziewczyna została znaleziona przysypana śniegiem, a teraz ma coś w rodzaju zapalenia płuc. Była nieprzytomna przez dwa dni.
W drzwiach sali szpitalnej ukazał się lekarz. Z samego wyrazu jego twarzy można by wyczytać, że nie ma dobrych wieści.
-Mogą państwo pozwolić na chwilę- wskazał na korytarz.
Rodzice Ani skinęli głowami i podążyli za lekarzem, zostawiając córkę samą.
Lekarz wziął głęboki oddech po czym powiedział:
-Właśnie otrzymałem wyniki badań państwa córki... Na skutek upadku doszło do uszkodzenia dolnej części kręgosłupa. Co prawda rdzeń kręgowy nie został zerwany, ale doszło do jego poważnego uszkodzenia...
-Mówże pan po ludzku!- zdenerwował się Krzysztof.
-Państwa córka jest sparaliżowana od pasa w dół- odparł lekarz.
-Paraliż?- Magdalena usiadła na najbliższym krześle.- Ania już nigdy nie stanie na nogach o własnych siłach?
-Tego bym nie powiedział. Jak już mówiłem nie doszło do zerwania rdzenia kręgowego, więc jest cień szansy na to, że Anna odzyska dawną sprawność. Trzeba jednak wielkiej wiary, dużej ilości ćwiczeń i przede wszystkim czasu.
-Jaka jest szansa, że Ania odzyska dawną sprawność?- spytał Krzysztof.
-Nie więcej niż 10%- ktoś z drugiego końca korytarza zawołał lekarza., a ten machnął ręką w tamtą stronę.- Przepraszam, ale jestem tam potrzebny. Później jeszcze do państwa wrócę.
Lekarz odszedł, a ojciec Anny oparł dłonie na krześle, spojrzał w podłogę i pokręcił głową.
-To wszystko mnie przytłacza- powiedział zrezygnowany.
-Mnie też- żona położyła mu swoją dłoń na jego.
-Nie rozumiesz- zabrał rękę.- Myślę, że potrzebuję... odpoczynku. Muszę to wszystko przemyśleć.
-Odpoczynku? Przemyśleć? O czym ty mówisz?!
-Lepiej będzie dla was, jeśli na jakiś czas się rozstaniemy- starał się unikać zrozpaczonego spojrzenia żony, która wreszcie wszystko zrozumiała.- Już dawno szef oferował mi przeniesienie do pracy w Stanach, ale nie mogłem was zostawić, a jakbym miał wziąć was ze sobą, nie mielibyśmy co zrobić z końmi. Teraz myślę, że jest na to dobry czas. Nie martw się... Zostawię wam stadninę i wszystkie oszczędności. Jakoś dam sobie radę- uśmiechnął się lekko.- Dasz mi buzi na pożegnanie?
Żona z całej siły wymierzyła mu siarczystego policzka. Od uderzenia zapiekła ją dłoń.
-Masz rację- wycedziła przez zęby.- Znikaj z naszego życia i nigdy nie wracaj.
Odwróciła się i wbiegła do sali, na której leżała jej córka. Nie była to zbyt przemyślana decyzja, bo po policzkach spływały jej teraz obfite łzy, które od razu dostrzegła Ania.
-Mamo, co się stało?- spytała troskliwie.
Matka postanowiła od razu jej nie mówić o ojcu, więc podzieliła się z nią tym, o czym za chwilę sama by się dowiedziała.
-Lekarz powiedział, że jesteś sparaliżowana od pasa w dół i jest bardzo mała szansa, że kiedyś jeszcze staniesz o własnych siłach na nogach.
-Ale o czym ty mówisz? Przecież ja...- spróbowała poruszyć nogami, ale w ogóle ich nie czuła. Oczy jej się rozszerzyły, po policzkach spłynęły łzy.- Mamo!- objęła Magdę i rozpłakała się na dobre.


-Gdzie tata?- spytała Ania wieczorem, wyczekująco spoglądając na drzwi.
-On... na chwilę musiał wyjść- odparła Magdalena.
-Mamo, mam szesnaście lat.  Oczekuję konkretnej odpowiedzi.
-Twój ojciec musi sobie to wszystko przemyśleć- położyła nacisk na to słowo.- Odszedł... Po prostu nas zostawił!- krzyknęła i znów się rozpłakała.
Krzysztof tak jak powiedział, zostawił im wszystkie pieniądze. Nawet na bilet samolotowy do Chicago pożyczył od przyjaciela. Jednak to mało dla nich znaczyło. Miały pieniądze, ale też 56 koni na głowie (tego dnia, którego Ania miała wypadek jej rodzice wrócili do domu z pięknym ogierem [wszystkie konie ze stadniny były ogierami. Ogiery miały osobne wybiegi, a klacze osobne, ale tych pierwszych używano do krycia klaczy, więc zachowywano ich ,,męskość"] fryzyjskim Aramisem), z których 46-cioma musiała zajmować się praktycznie sama Magda, bo córka będzie miała problem z czyszczeniem wysokich koni, czy ich karmieniem, a wcześniej nie mieli nikogo do pomocy. Ale czy uda im się zachować stadninę? Ania jest taka cicha. Płakała tylko ten jeden raz, gdy dowiedziała się o swoim kalectwie, a teraz w ogóle o tym nie mówiła. Jak sobie poradzi patrząc na konie, których już nigdy nie będzie mogła dosiąść?
Czas pokaże...