piątek, 29 marca 2013

4/9. Nocna jazda

Ania tak bardzo chciała wsiąść jeszcze kiedyś na konia, ale była pewna, że to niemożliwe. Aż do pewnej nocy...
-Aaach- krzyknęła, gdy coś nagle uderzyło w otwarte okno, budząc ją.
Ponieważ jej łóżko stało przy oknie, mogła z łatwością zobaczyć, co ją wystraszyło. Przed oknem stał Wojtek. W garści trzymał stos małych kamyczków, rzucając nimi pojedynczo w okno.
-Co ty tu robisz?- spytała sennie.- Powinieneś być w domu, kilkanaście kilometrów od stadniny.
-W nocy też jeżdżą autobusy, wiesz?-uśmiechnął się.- Przyjechałem jednym takim. Czego się nie robi dla przyjaciół.
-Hę?- Ania nic z tego nie rozumiała.
-Jest ciemno i pusto. Tylko ty, ja i Eleonora. Nikomu nie powiem, a dla ciebie to pewnego rodzaju szansa...
-O czym ty w ogóle mówisz?!
-Chcesz jeździć konno? Na pewno. Ja ci pomogę. Dzięki mnie wsiądziesz na nią i pojeździsz. Najpierw na lonży, a kiedyś może nauczysz się nią kierować... tak po prostu.
-Zwariowałeś-stwierdziła, a zamykając okno dodała.- Dobranoc.
Nie minęło 20 minut, kiedy drzwi od pokoju Ani się otworzyły. Dziewczyna jeszcze nie spała, więc zauważyła to bez problemu. Szybkim ruchem zapaliła lampkę i zobaczyła Wojtka, a obok niego... El w pełnym wyposażeniu.
-Nie ustąpię. Więc może mi to ułatwisz zanim Eli znawozi ci tą idealnie wypastowaną podłogę?
-Jesteś idiotą- skwitowała krótko.- No dobrze... Czyli jeśli wsiądę na to zwierzę- wskazała klacz- dasz mi święty spokój i nigdy więcej nie poprosisz, bym spróbowała pojeździć?
-Tak jest!- zasalutował.
Anka uśmiechnęła się mimowolnie.
gify konie
-Właściwie nie wiem czemu to robię- mruknęła, gdy Wojciech pchał wózek z nią na ujeżdżalnię.- Jeden mój krzyk wystarczyłby, żeby obudzić mamę, a wtedy miałbyś przerąbane.
-Ponieważ to kochasz, An- odparł Wojtek.- Dobrze o tym wiesz i proszę cię, nie próbuj wmówić sobie czego innego.  Nie rób też przykrości Eleonorze.
gify konie
-Można się teraz wycofać?- spytała Anka, kiedy Wojtek dociągał popręg i opuszczał strzemiona.
-Nie, teraz nie- podszedł do przyjaciółki.- To wsiadamy.
-Świetnie, a może powiesz mi jak?- wskazała wysoki grzbiet klaczy.
Stwierdzili, że najlepiej będzie, jeśli Wojtek ją podsadzi. Zarzucił sobie na ramię dziewczynę i, uginając się pod jej ciężarem, z trudem wepchnął ją na grzbiet Eleonory.
-Ile ty ważysz?- sapnął. Ania mruknęła coś w odpowiedzi. Chłopiec włożył jej stopy w strzemiona.-Ruszamy stępem- dodał, prowadząc klacz za wodze.
Szło jej bardzo dobrze. Co prawda jedynym jej zadaniem było siedzenie na koniu, nie musiała nic robić, ale i tak świetnie się trzymała.
-Spróbujesz sama?
-Tak, puść ją.
Dziewczyna poprowadziła klacz wzdłuż ogrodzenia odkrytej ujeżdżalni, na której teraz się znajdowały. Prowadziła ją jedynie samymi wodzami, co jej przeszkadzało, bo podczas jazdy w ogóle ich nie używała, ale ważne, że mogła jeździć.
Wtedy znów przypomniał jej się wypadek. Czuła na plecach myślową gałąź, wiedziała, że leci na ziemię. Jednak zamiast twardego korzenia upadła na miękki śnieg.
-An, nic ci nie jest?!- chłopak do niej podbiegł.
-Jest i to dużo- syknęła.- Już nigdy więcej nie wsiądę na konia, rozumiesz? Posadź mnie na wózku, a to zwierzę  zabierz do stajni!
gify konie
Notki są na razie bardzo krótkie, ale postaram się to naprawić. (: Póki co akcja się rozkręca, chociaż planuję zrobić z tego jedynie opowiadanie w przeciwieństwie do Karego-Serca (tzw. KSK), które jest bardziej książką. Czyli, krótko mówiąc, nie będę pisała tego zbyt długo. ;)

sobota, 23 marca 2013

3/9. Pracuj nad sobą, z koniem się baw.

  Ania obudziła się. Była radosna jak zwykle (szczególnie w sobotę), już zastanawiała się co porobi z końmi. Dopiero gdy spróbowała wstać wspomnienia z ostatnich dni powróciły i spochmurniała. Z trudem usiadła na stojącym przy łóżku wózku. Wściekła złapała leżącą na łóżku poduszkę i cisnęła nią w szafkę. Drzwi szafy się otworzyły i wyleciała z nich skakanka. Dziewczyna podniosła skakankę, żeby schować ją na dobre. Ty już nigdy mi się nie przydasz, pomyślała. W ogóle nie wiem dlaczego ja żyję... Powinnam była zginąć wtedy. A gdyby tak pomóc przeznaczeniu? Może Bóg wtedy się pomylił i to teraz to był jakiś znak, obróciła trzymaną w ręce skakankę. Zawiązała staranną pętlę jak na stryczku i już chciała przywiązać skakankę do żyrandola, kiedy w końcu wrzuciła ją do szafy.
-Co ja wyprawiam?!
  Podjechała do okna (choć teraz mieszkała na parterze, to i tak jej okna wychodziły na stadninę) i spojrzała na panoramę swojej posiadłości. Dziś było tu tak... cicho. Zycie w stadninie zaczynało się od samego rana. Najpierw opieka nad końmi, karmienie, sprzątanie boksów, czyszczenie i takie tam, koło dziesiątej było tu pełno kursantów (niektórzy jeździli w zastępie inni przyjeżdżali wcześniej by, czekając na swą kolej, pobyć trochę wśród koni) i prywatnych jeźdźców. Wszędzie rozlegało się końskie rżenie i tętent kopyt. Teraz nic. Ania spojrzała na zegarek: 11:20. Drzwi od stajni pozostawały szczelnie zamknięte. Na ujeżdżalni nie ujrzało się jednego człowieka, nie mówiąc o koniach. Zimowy wiaterek popieścił chorągiewkę przy stacjonacie. Wtedy dziewczyna zauważyła śnieg na ujeżdżalni. Sądząc po przeszkodzie, do której połowy sięgał mogło go być z sześćdziesiąt centymetrów. Pewnie przez noc tyle napadało. Ale zawsze odśnieżało się ujeżdżalnię. Mimo iż od jazd zimą była hala, jeźdźcy i tak woleli jeździć na powietrzu. Hali używało się tylko na deszcz albo wyjątkowo potężną śnieżycę. Co jest?, zastanawiała się Anna. Ścieżka do stajni na szczęście została odśnieżona, więc dziewczyna mogła tam pojechać. 
Otworzyła drzwi i co zobaczyła? W stajni niemal w ogóle nie było miejsca. Siedziało tam ze 40 osób. Jednak nastrój był dość przygnębiający.
-Oo, Aniu- właśnie z siodlarni wyszła jej mama.- A jednak jesteś.
-Co tu się dzieje?- spytała.- Czemu wszyscy siedzą tutaj? Przecież jest piękna pogoda.
-Spełniam twoje życzenie.
-Nie rozumiem...
-Nie chciałaś więcej widzieć koni, a że mieszkamy w stadninie, której nie zamierzam sprzedawać, zabroniłam komukolwiek się stąd ruszać konno.
-Jesteś z siebie zadowolona- mruknęła do niej Agata- jej rywalka ze stajni. Chociaż mimo iż się nie znosiły, Aga kochała konie, tak jak wszyscy tu obecni.
-Nie o to mi chodziło- odparła Ania.- Niech jeżdżą konno... skoro chcą. Jeśli mój przykład dla nich nic nie znaczy. Może jeśli jeszcze ktoś wyląduje na wózku przez głupi sport, może inni też zrozumieją.
Chciała odjechać do domu, kiedy usłyszała za sobą wołanie Wojtka.
-An, czekaj!
Zignorowała go i jechała dalej, ale on ją wyprzedził i zagrodził jej drogę.
-Kurcze, nawet na kółkach jesteś szybka- chciał obrócić to w żart, ale twarz Ani błyskawicznie zrobiła się czerwona ze wściekłości.
-Możesz się wreszcie odwalić ode mnie?!- wycedziła przez zęby.
-Przepraszam, ja...
-Idź do tego swojego Ramka-sramka i daj mi spokój!
Chciała odjechać, ale Wojtek złapał za oparcie od wózka zatrzymując ją.
-Zmieniłaś się...- szepnął.
-Wszyscy się zmieniają, takie życie.
-Aniu proszę...
-No już, spadaj, młody -spróbowała go odepchnąć od siebie, ale on stanął w miejscu poza jej zasięgiem.
-Czyżbyś zapomniała? Radość bierze się nie ze skakania, galopowania, czy ujeżdżania konia, ale z przebywania z nim.
Wyrwała mu się i chciała odjechać, kiedy z ust chłopca padły kolejne słowa:
-Pracuj nad sobą, z koniem się baw.
Dziewczyna znieruchomiała. Zawsze tak powtarzała podczas treningu. Uważała, że każdy błąd na zawodach to jest jej wina, może za wcześnie/późno zrobiła półsiad, a może źle naprowadziła konia na przeszkodę. Dlatego sama ćwiczyła z całych sił (często dosiadała różnych koni podczas treningu, żeby jednego nie zamęczać, a móc samej coś doszlifować), a każdą chwilę w siodle, szczególnie z Eleonorą, traktowała jako wielką radość. 
Wtedy jednak te słowa nie miały takiego znaczenia jak teraz. Wówczas bowiem Ania była w pełni sprawna i ta ,,praca nad sobą" zależała tylko od jej techniki jeździeckiej. Teraz było to coś więcej. Dziewczyna wiedziała, że mogłaby jeszcze dosiąść konia, oczywiście, że by mogła. Ale po co? Cudem uszła z życiem z tamtego wypadku. Czyżby taki cud stał się tylko po to, by znów wsiadła na konia?
Ania westchnęła, a zabrzmiało to głośniej, niżby chciała.
-Aniu?- chłopiec nie zamierzał się poddawać, tym bardziej, że to westchnienie oznaczało dla niego, że w jego przyjaciółce coś pękło. Coś, co przez ostatnie dni trzymało dawną Anię na dystans.
-Wojciu- zwróciła się do niego tak jak zwykła mówić przed wypadkiem.-Wszyscy macie mnie za taką szuję, która sama nie może jeździć, to najchętniej wybiłaby wszystkie konie na ziemi. To nieprawda. Kocham El i wszystkie inne konie. Ja po prostu... boję się.
-Ja... rozumiem. Chyba...
-Nie! Nic nie rozumiesz... Nie było cię tam. Ten wypadek wciąż wspominam jak scenę z jakiegoś horroru. Huk, pisk, rżenie... I całe życie straciło swoje barwy...
Odjechała do domu, pozwalając mu, by sobie wszystko przemyślał.
gify konie
Skoro opowieść ma być dość realna, staram się ograniczać dopiski pod notkami, jako że są one komentarzami ode mnie- tej, która nie bierze udziału w akcji opowiadania. ;)
Tylko mam jedno pytanie: dlaczego jest tak mało komentarzy (przynajmniej w porównaniu z K-S-K)? Czy naprawdę nikt tego nie czyta (zwracam honor Valerio, Spirit), czy po prostu komentować nie chcecie/ nie możecie? Staram się jak mogę, a tu pod trzema notkami cztery komentarze. To na tamtym blogu pod jedną notką bywa z 5-6 komci... Ale mniejsza z tym... Będę pisać nawet dla samej siebie. I tych którzy pokazują, że są ze mną (Valeria Spirit). :D

piątek, 15 marca 2013

2/9. Trudne początki

Ania mogła już wyjść ze szpitala. Mama zakupiła jej wózek inwalidzki, na którym mogła poruszać się jej córka. Dziewczyna była naprawdę w podłym humorze. Starała się milczeć, bo wiedziała, że gdy spróbuje coś powiedzieć, pewnie skończy to się kłótnią. Matka wyjęła wózek z bagażnika samochodu i pomogła córce na nim usiąść. Potem spojrzała w górę domu na okna pokoju jej córki znajdującego się na pierwszym piętrze. Widok z okna był tam naprawdę wspaniały. Widać było stamtąd całą stadninę: stajnię, dwie prostokątne ujeżdżalnie (w tym jedną krytą), lonżownik i hektary lasów/łąk. Kiedyś dziewczyna godzinami mogła wyglądać za okno, podziwiając z góry konie. Ale na piętro prowadzą jedynie schody, po których z wózkiem nie wjedzie.
-Poczekasz tu?- spytała Magda.- Zaraz wracam.
-Taa, pewnie- mruknęła Ania.- Przecież nigdzie nie pójdę.
Matka westchnęła cicho i poszła do domu.
-Hej, Ana- powiedział jakiś głos za nią. Odwróciła się i zobaczyła Wojtka- jej najlepszego przyjaciela ze stajni, mającego tu własnego konia: gniadego ogiera Ramireza rasy selle français, którego w tej chwili prowadził osiodłanego.
-Dla ciebie Anna- warknęła.
-Hej- zaśmiał się.- A co z moją Aną?
-Umarła- odparła ponuro- wraz z moimi marzeniami.- Ramirez trącił ją pyskiem w rękę- jeszcze kilka tygodni temu Ania roześmiałaby się radośnie, przytulając gniadka, teraz jednak odepchnęła gwałtownie jego łeb od siebie- Możesz  zabrać ode mnie to zwierzę?- spytała poirytowana.
-Lubi cię- Wojtek poklepał ogiera po szyi.
-Bez wzajemności. A teraz znikaj mi z oczu.
Chłopak otworzył usta chcąc coś jeszcze powiedzieć, ale się rozmyślił. Zręcznie wskoczył na grzbiet ogiera i pogalopował w stronę lasu. Wtedy wróciła Magdalena.
-Przeniosłam ci część twojego pokoju na parter- oznajmiła. Czekała na jakąś reakcję ze strony córki, ale Ania nic nie odpowiedziała.- Chodź, zawiozę cię do stajni. El się za tobą stęskniła- złapała za rączki od wózka, prowadząc go w stron stajni.- Co ty na to?- wymusiła na niej odpowiedź.
-Humf- mruknęła Ania.
Magda zatrzymała wózek przed boksem Eleonory. Klacz zarżała krzepiąco, trącając swoją panią w ramię.
To rżenie... Ani przed oczami stanął pamiętny obraz: las, burza, huk, rżenie, upadek...Dziewczyna krzyknęłai omal nie spadła z wózka. Odepchnęła od siebie łeb klaczy i uciekła wzrokiem, przed zdziwionym spojrzeniem mamy.
-Chcę stąd iść- powiedziała.- Nie chcę tu być.
-Ależ Aniu...
-Nie! Nienawidzę tego miejsca i tych zwierząt. Nigdy więcej nie chcę na oczy widzieć żadnego konia!
___________________________
Rozdział krótki i nudny, ale nie chciało mi się dłużej pisać. ): Póki co może być ;) Nie wiem, czy zauważyliście, ale dodałam kilku bohaterów na stronie o tym samym tytule. (:

niedziela, 10 marca 2013

1/9. Złe wiadomości

Ania otworzyła oczy i zakasłała cicho. Rozejrzała się dookoła. Leżała w łóżku, stojącym w białym pokoju. Przy niej siedzieli jej rodzice. Eleonora; las; wichura; gałąź, która zwaliła ją z siodła; korzeń, na który upadła... Wszystko zniknęło, a nawet mogło się wydawać, że to w ogóle się nie wydarzyło. A może to był tylko sen? Może Ania leżała tu nieprzytomna już tak długo, że uciekła w jakiś swój własny świat?
-Gdzie ja jestem?- wychrypiała.
-W szpitalu- odpowiedziała Magdalena- mama Ani.
- Kiedy wróciliśmy z targu ciebie nigdzie nie było- kontynuował Krzysztof- tata Ani.- Po niedługim czasie do stadniny przybiegła twoja klacz. Była śmiertelnie przerażona, ale co najważniejsze- sama. Wzięliśmy psy, konie i postanowiliśmy cię poszukać.
Okazało się, że oprócz dwóch koni, których dosiadali rodzice Ani, wzięli również Eleonorę i to klacz doprowadziła ich do dziewczyny. Jednak zanim wyruszyli na dworze znów rozszalała się śnieżyca i dziewczyna została znaleziona przysypana śniegiem, a teraz ma coś w rodzaju zapalenia płuc. Była nieprzytomna przez dwa dni.
W drzwiach sali szpitalnej ukazał się lekarz. Z samego wyrazu jego twarzy można by wyczytać, że nie ma dobrych wieści.
-Mogą państwo pozwolić na chwilę- wskazał na korytarz.
Rodzice Ani skinęli głowami i podążyli za lekarzem, zostawiając córkę samą.
Lekarz wziął głęboki oddech po czym powiedział:
-Właśnie otrzymałem wyniki badań państwa córki... Na skutek upadku doszło do uszkodzenia dolnej części kręgosłupa. Co prawda rdzeń kręgowy nie został zerwany, ale doszło do jego poważnego uszkodzenia...
-Mówże pan po ludzku!- zdenerwował się Krzysztof.
-Państwa córka jest sparaliżowana od pasa w dół- odparł lekarz.
-Paraliż?- Magdalena usiadła na najbliższym krześle.- Ania już nigdy nie stanie na nogach o własnych siłach?
-Tego bym nie powiedział. Jak już mówiłem nie doszło do zerwania rdzenia kręgowego, więc jest cień szansy na to, że Anna odzyska dawną sprawność. Trzeba jednak wielkiej wiary, dużej ilości ćwiczeń i przede wszystkim czasu.
-Jaka jest szansa, że Ania odzyska dawną sprawność?- spytał Krzysztof.
-Nie więcej niż 10%- ktoś z drugiego końca korytarza zawołał lekarza., a ten machnął ręką w tamtą stronę.- Przepraszam, ale jestem tam potrzebny. Później jeszcze do państwa wrócę.
Lekarz odszedł, a ojciec Anny oparł dłonie na krześle, spojrzał w podłogę i pokręcił głową.
-To wszystko mnie przytłacza- powiedział zrezygnowany.
-Mnie też- żona położyła mu swoją dłoń na jego.
-Nie rozumiesz- zabrał rękę.- Myślę, że potrzebuję... odpoczynku. Muszę to wszystko przemyśleć.
-Odpoczynku? Przemyśleć? O czym ty mówisz?!
-Lepiej będzie dla was, jeśli na jakiś czas się rozstaniemy- starał się unikać zrozpaczonego spojrzenia żony, która wreszcie wszystko zrozumiała.- Już dawno szef oferował mi przeniesienie do pracy w Stanach, ale nie mogłem was zostawić, a jakbym miał wziąć was ze sobą, nie mielibyśmy co zrobić z końmi. Teraz myślę, że jest na to dobry czas. Nie martw się... Zostawię wam stadninę i wszystkie oszczędności. Jakoś dam sobie radę- uśmiechnął się lekko.- Dasz mi buzi na pożegnanie?
Żona z całej siły wymierzyła mu siarczystego policzka. Od uderzenia zapiekła ją dłoń.
-Masz rację- wycedziła przez zęby.- Znikaj z naszego życia i nigdy nie wracaj.
Odwróciła się i wbiegła do sali, na której leżała jej córka. Nie była to zbyt przemyślana decyzja, bo po policzkach spływały jej teraz obfite łzy, które od razu dostrzegła Ania.
-Mamo, co się stało?- spytała troskliwie.
Matka postanowiła od razu jej nie mówić o ojcu, więc podzieliła się z nią tym, o czym za chwilę sama by się dowiedziała.
-Lekarz powiedział, że jesteś sparaliżowana od pasa w dół i jest bardzo mała szansa, że kiedyś jeszcze staniesz o własnych siłach na nogach.
-Ale o czym ty mówisz? Przecież ja...- spróbowała poruszyć nogami, ale w ogóle ich nie czuła. Oczy jej się rozszerzyły, po policzkach spłynęły łzy.- Mamo!- objęła Magdę i rozpłakała się na dobre.


-Gdzie tata?- spytała Ania wieczorem, wyczekująco spoglądając na drzwi.
-On... na chwilę musiał wyjść- odparła Magdalena.
-Mamo, mam szesnaście lat.  Oczekuję konkretnej odpowiedzi.
-Twój ojciec musi sobie to wszystko przemyśleć- położyła nacisk na to słowo.- Odszedł... Po prostu nas zostawił!- krzyknęła i znów się rozpłakała.
Krzysztof tak jak powiedział, zostawił im wszystkie pieniądze. Nawet na bilet samolotowy do Chicago pożyczył od przyjaciela. Jednak to mało dla nich znaczyło. Miały pieniądze, ale też 56 koni na głowie (tego dnia, którego Ania miała wypadek jej rodzice wrócili do domu z pięknym ogierem [wszystkie konie ze stadniny były ogierami. Ogiery miały osobne wybiegi, a klacze osobne, ale tych pierwszych używano do krycia klaczy, więc zachowywano ich ,,męskość"] fryzyjskim Aramisem), z których 46-cioma musiała zajmować się praktycznie sama Magda, bo córka będzie miała problem z czyszczeniem wysokich koni, czy ich karmieniem, a wcześniej nie mieli nikogo do pomocy. Ale czy uda im się zachować stadninę? Ania jest taka cicha. Płakała tylko ten jeden raz, gdy dowiedziała się o swoim kalectwie, a teraz w ogóle o tym nie mówiła. Jak sobie poradzi patrząc na konie, których już nigdy nie będzie mogła dosiąść?
Czas pokaże...

sobota, 9 marca 2013

0. PROLOG: Wypadek

  Ania otworzyła oczy. Dziś był pierwszy dzień ferii zimowych. Na samą myśl chciało się żyć. Szybko zrzuciła z siebie kołdrę i zgrabnie zeskoczyła z łóżka. Wyjrzała za okno. Na zewnątrz panowała śnieżyca. Dziewczyna westchnęła przeciągle. Przez rozszalały śnieg nie mogła dostrzec nawet stajni, znajdującej się kilkanaście metrów od domu, nie mówiąc już o spędzeniu dnia w siodle. Ania ubrała się w grubą bluzkę i ocieplane bryczesy, a na koniec narzuciła na siebie krótką zimową kurtkę, termobuty i wybiegła z domu. Ledwo udało jej się trafić do dużej stajni z sześćdziesięcioma boksami (po 30 w rzędzie). Gdy tylko weszła do stajni wszystkie konie przywitały ją radosnym rżeniem. Uwielbiała każdego z nich, chociaż nie brakowało tu też koni prywatnych właścicieli. Szesnastolatka jednak ominęła wszystkie boksy, wiedząc, którego szuka. Zatrzymała się przy dużym boksie z tabliczką z napisem: ELEONORA. W boksie stała przepiękna klacz ahał-tekińska. Miała może półtora metra wysokości w kłębie. Jej sierść lśniła głębokim brązem, a grzywa i ogon miały kolor najczarniejszego hebanu. Od koronki kopyta do pęcin znajdowały się cztery białe skarpetki, kontrastując z czarnawą resztą nogi. Klacz wystawiła głowę z boksu trącając swoją panią w ramię. Ania roześmiała się. Eleonora była jej ulubienicą. Mimo iż do jej rodziców należało 45 koni z 55 (5 boksów stało pustych), żaden inny koń nie mógł równać się z tym gniadym cudem.
-Hej, Eli- powitała klacz.- Jak się masz?
Odpowiedziało jej głośne rżenie.
Dziewczyna spojrzała krytycznie na sierść, która zwykle lśniąca, teraz była pokryta słomą i czymś jeszcze... 
-Ktoś tu się nieźle upaćkał- zauważyła.- Choć, wyczyścimy się- spojrzała za niewielkie okienko na dachu stajni. Śnieg przestał już padać, a zza gęstych chmur wyszło słońce.- A potem może wybierzemy się na przejażdżkę?- dodała.
Dziewczyna otworzyła drzwi od boksu. Do prowadzenia Eleonory nigdy nie potrzebowała kantaru. Łączyła je tak wielka więź, że kiedy tylko mogła, klacz nie odstępowała swojej pani na krok. Teraz jednak zaparła się nogami w boksie i nie zamierzała dołączyć do Ani.
-Nie chcesz, to nie idź- Anka wzruszyła ramionami, ruszając powoli w stronę siodlarni. El nie chciała zostać sama i pobiegła za nią.- Dobry konik- roześmiała się, dając klaczce kostkę cukru.
Ania wzięła skrzynkę ze sprzętem do czyszczenia. W lecie po prostu by ją wykąpała, ale w taką pogodę  klacz, która była sensem życia nastolatki, mogłaby się zaziębić, więc Ania musiała męczyć się ze stosem szczotek  i innych rzeczy. Najpierw wyszczotkowała ją całą szczotką ryżową, pomagając sobie zgrzebłem przy bardziej zaschniętym błocie. Później nadała sierści połysk przecierając ją płócienną szmatką. Następnie dokładnie wyszczotkowała grzywę i ogon, a na koniec zajęła się kopytami- porządnie wyczyściła kopystką spodnią część, po czym natłuściła je olejkiem do kopyt.
Te czynności, które zawsze wykonywała przed jazdą, dziś zajęły o wiele więcej czasu, niż zwykle. Teraz Eli wierciła się i skutecznie próbowała wszystko utrudnić. Ania sądziła, że jej konik po prostu chce się bawić i znosiła wszystko cierpliwie. 
Klacz jednak miała złe przeczucia i chciała dziś zatrzymać swoją panią w stajni...
Po wyczyszczeniu Eleonory Ania zastanawiała się, czy wolno jej wziąć konia. Rodzice mieliby już pewnie z tysiąc teorii dotyczących wyjazdów w teren w taką pogodę. ,,Zima jest zdradliwa"- mawiała mama.- ,,W jednej chwili niebo jest bezchmurne, a zaraz robi się śnieżyca". Pewnie rodzice byliby źli, gdybym wyjechała teraz w teren, pomyślała i uśmiechnęła się, ale ich tu nie ma. Dorośli mieli dziś pojechać na targ koni po nowego mieszkańca stajni. Pewnie wrócą dopiero popołudniu. Nie zastanawiając się długo, dziewczyna zarzuciła klaczy na grzbiet siodło ogólnoużytkowe, założyła jej ogłowie wędzidłowe i tak przygotowaną wyprowadziła ze stajni. Zgrabnie wskoczyła jej na grzbiet. Przejechała kawałek drogi stępa na rozgrzewkę, po czym w pełnym galopie ruszyła do lasu. Bawiły się świetnie. Anka straciła rachubę czasu. Podczas szaleńczego galopu, rozluźniającego kłusa lub przeskakiwania każdej przeszkody od kamieni, przez gałązki i korzenie aż do potężnych pni, nie zauważyła, kiedy słońce zniknęło za chmurami i zaczęło się robić coraz ciemniej, coraz zimniej. Nagle wiatr, jeszcze przed chwilą niewyczuwalny, zawył wśród drzew. Wiało tak mocno, że młode drzewka tuliły się do ziemi, te potężniejsze zaś gięły swe gałęzie. Eleonora rozglądała się dookoła nieufnie, w każdym drzewku widząc koniożernego potwora. Ania poluzowała wodze pozwalając Eli rozejrzeć się we wszystkie strony. Wiedziała, że klacz prędzej się spłoszy słysząc coś (jej zdaniem) strasznego za sobą niż widząc to i uświadamiając sobie, że bała się suchej gałązki.
-Wracamy do domu- oznajmiła Ania.
Klacz świetnie wiedziała, co to oznacza. Czasem Anna nie mogła znaleźć drogi powrotnej do domu. Wtedy po prostu dawała luźną wodzę, wypowiadała te trzy słowa, a klacz zręcznie kluczyła między drzewami trafiając do stadniny. Jeszcze nigdy Eleonorze nie zdarzyło się zgubić. Ania ufała jej bezgranicznie.
El ruszyła szybko w stronę stadniny. Mijały właśnie ogromną sosnę, podobno najstarsze drzewo w lesie, kiedy w powietrzu rozległ się głośny trzask. Nim Ania zdążyła się uspokoić, że zimą nie ma burz (nie byłoby zbyt przyjemnie w burzę jechać przez las), obiekt  owego huku ,,spadł z nieba". Wielka gałąź urwała się z drzewa, upadając na konia i tym samym zwalając Anię z siodła. Klacz utrzymała się na nogach, więc przerażona pocwałowała dalej przed siebie w stronę stadniny. 
Dziewczyna nieszczęśliwie upadła na twardy korzeń wystający z ziemi, uderzając w niego jednocześnie miednicą wraz z dolną częścią kręgosłupa i głową (z toczkiem) i straciła przytomność.