poniedziałek, 29 lipca 2013

2. Porwanie...

   Otworzyłam oczy i poruszyłam się nieśmiało. Myśli miałam zamglone, w uszach mi dzwoniło. Gdzie ja jestem?, pomyślałam. Jedno było pewne- na pewno nie leżę teraz na dywanie w salonie Gabrieli. Twarde płytki w ogóle nie przypominały mi czegokolwiek z jej domu. Chciałam oprzeć się na ręce, ale zorientowałam się, że ręce mam za plecami skute kajdankami, przywiązane do kaloryfera. Resztką sił uniosłam głowę.  Leżałam w czymś w rodzaju piwnicy. Tak na oko mierzyła jakieś 6mX7m. Byłam sama. Pomieszczenie było całkiem puste, jeśli nie liczyć łóżka stojącego w przeciwległym rogu i małego żyrandola na środku sufitu. No i kaloryfera, przy którym teraz tkwiłam. Co się stało? Co z dziewczynami? Emilii może udało się uciec. W końcu stała dalej ode mnie, zaraz przy oknie. A Gabi? Co oni jej zrobili? Odetchnęłam głęboko. Nic nie mogłam zrobić. Chciałam krzyczeć, ale wtedy zobaczyłam, że mam zaklejone usta. Nic nie dało zwilżanie taśmy językiem lub próby pocierania ustami o ramię. Warknęłam gniewnie. Pozostaje mi tylko czekać, aż ktoś tu przyjdzie. Chociaż... wątpię, żeby mi się to spodobało. Zależy, czego od nas oczekują. Wszystko bolało mnie już od ciągłego leżenia na twardym. Mogłam tylko czekać.
Nie wiedziałam, ile czasu minęło, gdy usłyszałam na korytarzu ciężkie kroki. Przygotowałam się psychicznie na spotkanie z kimś, kto nas tutaj sprowadził. Po kilku sekundach usłyszałam dźwięk klucza w zamku. Odetchnęłam głęboko. Zaraz drzwi się uchyliły i do środka wsunęła się głowa mężczyzny. Nie zakrywał niczym twarzy. Mógł mieć koło czterdziestki. Uśmiechnął się do mnie. Jednak ten uśmiech nie przypadł mi zbytnio do gustu.
-Już nie śpisz?- powiedział do mnie.- To dobrze. Szef na was czeka.
Chciałam go o coś spytać, ale taśma mi to uniemożliwiła.  On to zauważył.
-Odknebluję cię, ale obiecaj, że nie będziesz krzyczeć. Bo będę musiał tego użyć- uniósł do góry strzykawkę z jakimś żółtym płynem.
Przyparta do muru, skinęłam głową.
-Co z moją siostrą?- spytałam, gdy tylko knebel zszedł mi z twarzy.- I tą starszą dziewczyną?
-Spokojnie. Zaraz cię do nich zabiorę. Wszystkie idziecie w jedno miejsce. Teraz ci uwolnię, ale ani mi się waż uciekać.
Zdjął mi kajdanki z obu rąk. Wystarczyłoby z jednej, mógłby mnie wtedy jednocześnie odczepić od kaloryfera i przytrzymać, ale cóż, nie wyglądał na zbyt bystrego. Złapał mnie pod rękę, prowadząc jak policjant skazańca. Wystarczył jeden ruch, bym się oswobodziła. Już byłam gotowa do ucieczki, kiedy poczułam ukłucie w ramię. W momencie sparaliżowało każdą cząstkę mojego ciała, padłam na ziemię nieprzytomna.
***
Zachłysnęłam się, gdy poczułam chluśnięcie wodą w twarz. Obok mnie z wiadrem stał ten sam mężczyzna, który zdjął mi knebel.
-Jeśli będziesz grzeczna, wszystkie trzy ujdziecie z życiem.- Usłyszałam głos dobiegający zza mnie. Odwróciłam się. Stał tam facet, który pasował mi idealnie do wzorca szefa mafii. Obok niego siedziały związane Emilia i Gabriela.- Jeszcze jeden taki odpał, a zaczniemy zmniejszać waszą liczbę. Może zaczniemy od najmłodszych?- Przyłożył karabin do głowy Emilii.
No tak, ja byłam najstarsza. Rok starsza od Gabi. O to im chodzi.
-Chłopcy, wyprowadźcie je na podwórko- polecił.
Wtedy zobaczyłam, że oprócz mojego porywacza jest jeszcze dwóch. Podnieśli nas z ziemi i zaczęli prowadzić w sobie tylko znaną stronę.
-Czego od nas chcecie?- spytałam po drodze.
-Od ciebie nic. Od tej małej też. Waszą koleżankę wyceniliśmy na półtora miliona złotych. Wy trafiłyści się przypadkiem. Ale na pewno was nie zmarnujemy. Weźmiemy dwa miliony za całą trójkę. Później zadzwonimy do waszych rodzin.
Wyszłyśmy przed dom i zobaczyłyśmy stajnię pełną koni.
-To najlepsze konie z całego świata: skoczki, wyścigowe, ujeżdżeniówki... Ich zdobycie dużo nas kosztowało, ale są. Czekają tu aż sierść zarośnie oznakowania, potem zaczniemy ich używać. A teraz wracajmy do domu. Czas na telefon życia.
***
Po dziesięciu minutach, na telefonie był już wybrany numer do rodziców Gabi.
~Słucham?~usłyszałam głos jej matki.
-Mamy pani córkę- oznajmił ,,Szef".- Albo pani zapłaci do końca tygodnia półtora miliona złotych w gotówce, albo przyślemy pani dziewczynę w kawałkach.
~Nie wierzę. Ja...
Podał telefon Gabryśce.
-Mamo, mamo...!- krzyknęła do słuchawki.
-Tydzień i ani dnia dłużej- kontynuował.- Jeszcze się odezwiemy.
***
Wszystkie trzy siedziałyśmy rozwiązane w jednej piwnicy. Jedyną barierę przed ucieczką stanowiły drzwi zamknięte na klucz i zakratowane okienko zaraz pod sufitem. Usiadłam pod drzwiami i przypadkiem usłyszałam rozmowę. Gestem zawołałam dziewczyny.
=... ale przecież nas widziały.- Powiedział ,,ochroniarz" Gabi.
=Co nie znaczy, że nie możemy ich puścić- oponował ten od Anity.- Nic nie powiedzą.
-Cisza!- krzyknął ,,Szef".- Wiecie jak pracujemy. Porwanie, okup, kulka w łeb i pogrzeb w lesie. Liczymy kasę, nie niańczymy dzieciaków. A teraz wracajcie do roboty, bo podzielicie ich los!
Zadrżałam. Nie zamierzają nas wypuścić. Teraz przypomniałam sobie sprawy sprzed kilku tygodni. Porwania, w których  porywacze dostawali okupy i znikali. Nie zostawiali śladów po dzieciach, żywych bądź martwych. Teraz wszystko jasne. Emilia wtuliła się we mnie. Pozwoliłam jej na to, a sama objęłam Gabrielę. Ona zaś objęła Emilkę. Stworzyłyśmy taki krąg.
-Musimy stąd uciec- zauważyła Gabi.
-Ale jak?- Moja siostra spojrzała tęsknie w stronę zabezpieczonego okna, wysoko nad nami.
-Chyba mam pomysł- uśmiechnęłam się przez łzy.

wtorek, 23 lipca 2013

1. [prolog]- w tarapatach

-Nieźle- pochwaliła mnie Gabi.- Dużo się już nauczyłaś. Jeszcze trochę i zaczniemy skakać.
-Dzięki- uśmiechnęłam się, głaszcząc po szyi Jaspisa- wałacha haflingera, jednego z koni Gabrieli.
-Zrób jeszcze jedną woltę w galopie i stępujemy- poleciła.
Bez słowa zawróciłam konia i wykonałam polecenie. Po 10 minutach stępa mogłam go już rozsiodływać.
-Świetnie ci poszło, Pati!- zawołała Emilia, moja dziesięcioletnia siostra cioteczna, która uważnie się wszystkiemu przyglądała. 
Emi sama chciała jeździć, ale rodzice jej nie pozwalali. Na szczęście moja mama nie miała nic przeciwko koniom. Najpierw jeździłam w dobrym ośrodku jeździeckim w mieście, później moja najlepsza przyjaciółka mieszkająca kilkanaście metrów ode mnie zbudowała niewielką stajenkę i kupiła do niej pięć koni.
-Ja tylko siedziałam w siodle jak worek kartofli, to Jaspisowi świetnie poszło.- Czule pogłaskałam wałaszka po czole.
-Idziecie się przejść?- spytała Gabi.- Muszę iść do sklepu jeździeckiego po nowe oficerki. Te mi się już rozpadają, a za miesiąc mam zawody.
-Jasne- Emilia była zwarta i gotowa.
-Ty nigdzie nie idziesz- zaoponowałam.- Ciocia mi się skarżyła, że dostałaś pałę z matmy i mam cię dopilnować, żebyś wróciła do domu na piętnastą i zdążyła się pouczyć do jutrzejszej poprawy.- Spojrzałam na zegarek.- No Proszę: czternasta trzydzieści. A do twojego domu mamy kawałek.
-Pati!- jęknęła siostra, ale mnie i tak by nie przekonała.
***
Spacerowałyśmy we trzy po padoku między końmi, kiedy Emilia kopnęła kamień pod nogami i powiedziała:
-Wy to jesteście szczęściarami. Ja tak bardzo chciałabym jeździć konno. Wsadźcie mnie na Fionę, nic nie powiem rodzicom.
Fiona była trzynastoletnim karo-srokatym kucem szetlandzkim i ulubienicą Emi.
-Zapomnij- odparła Gabi.- Wiesz jakie miałabym problemy, gdybyś jeździła po kryjomu i coś by ci się stało?
-Hympf- mruknęła.
-Jeszcze się w życiu najeździsz- pocieszałam ją.- Ja pierwszy raz wsiadłam na konia w wieku piętnastu lat i jeżdżę już od roku. 
Chodziłyśmy tak kilka godzin, a wszystkie konia za nami. Nie ma to jak wyjść na padok z kilogramem marchewek w torbie. Co jakiś czas trochę skarmiałyśmy, ale nie śpieszyło nam się. W końcu zadzwonił mój telefon:
~Pati, gdzie jesteś?~ usłyszałam w telefonie głos mamy.
-U Gabi- odparłam.- Mam już wracać?
~Jeszcze nie teraz, ale za dwadzieścia minut chcę cię widzieć w domu.
-Okay.- Rozłączyłam się.
Powiedziałam dziewczyną, że niedługo muszę wracać.
-Lepiej się już zbierajmy- zwróciłam się do Gabi- bo muszę jeszcze odprowadzić kawałek Emi.
-Ja ją odprowadzę pod sam dom- zaoferowała przyjaciółka.- A teraz chodźcie do mnie na soczek z lodem.
***
-Kiedy wracają twoi rodzice?- spytałam, gdyż w domu byłyśmy same.
-Za godzinę, może dwie- odpowiedziała Gabriela, wlewając nam soku.- To co robimy?
-Możemy pooglądać telewizję- zaproponowała Emi.
Szczerze mówiąc nie miałam na to ochoty, ale nie chciałam się kłócić, więc skinęłam głową z udawaną aprobatą.
Psy na podwórku zaczęły ujadać groźnie, po czym przestały tak nagle, że aż mnie to zdziwiło. Potem wydawało mi się, że kątem oka zauważyłam, że ktoś przygląda nam się przez okno. Jednak kiedy odwróciłam głowę w tamtą stronę, nikogo nie zauważyłam. Po chwili ktoś zapukał do drzwi.
-Otworzę- oznajmiła Gabi.
Wychodząc z pokoju przymknęła drzwi, ale nie zamknęła ich na klamkę. Rozmawiała z kimś, kiedy drzwi od salonu trzasnęły głucho. To pewnie przeciąg, pomyślałam. Wtedy ten ,,przeciąg" zaczął majstrować przy zamku od drzwi. Spojrzałyśmy z Emi po sobie. Usłyszałyśmy zdławiony krzyk Gabi. Skoczyłam do drzwi, ale były już zamknięte na klucz. Przez dziurkę od klucza zaczął wlatywać jakiś gęsty dym. Chciałam wtedy odskoczyć do Emilii, otworzyć okno, cokolwiek. Ale myślałam bardzo ospale, byłam taka śpiąca. W końcu całkiem straciłam przytomność. Ostatnie co słyszałam to pisk Emilii, kiedy leciałam na podłogę.
-----------------------------------------------------
Rozdział jest okropny. Ale tak na serio, to najgorsze co napisałam. Chociaż dopiero się rozkręcam, no i nie miałam pomysłu. Przyznaję się bez bicia, że kiedy kilka miesięcy temu myślałam nad nowymi opowiadaniami, między innymi nad tym, miałam pomysł na całą akcję, wiele wydarzeń dobrze opisanych, ale nawet przez sekundę nie pomyślałam, jak to zacznę. ;) Powinnam poczekać aż napiszę drugi, lepszy mam nadzieję rozdział i wstawić je dwa naraz, żebyście mnie nie przezemścili za to badziewie, ale nie chcę kazać Wam dłużej ćwiczyć, więc proszę bardzo. Oto jest prolog :D
PS co myślicie o nowym wyglądzie bloga? Zmieniłam szablon, tło, nagłówek, tytuł i jeszcze favikonę. (:

,,Życie jest wierzchowcem, który nie znosi tchórzliwego jeźdźca"

No to zaczynamy nowe opowiadanie. (Jego tytuł podany jest w tytule posta.) Tym razem kryminał. Lubię oglądać seriale kryminalne i sensacyjne, ale nigdy wcześniej nie czytałam czegoś takiego (poza ,,Broszką" i ,,Dublerką"), nie mówiąc już o pisaniu, więc proszę o wyrozumiałość. (; Spróbuję prolog napisać jeszcze dziś, od razu zabieram się do pisania, ale szczerze mówiąc nie mam pojęcia jak zacząć (na treść mam aż za dużo pomysłów, ale wstęp najgorszy), a za 2 godziny będę się musiała szykować na jazdę- pierwszą po obozie- więc niczego nie obiecuję. No to galopem z tym :D

wtorek, 9 lipca 2013

9/9 -ost. EPILOG: Złe dobrego początki, ale koniec radosny

Dni mijały błyskawicznie. W końcu nadeszło lato. Mama zapisała mnie do stadniny w mieście na hipoterapię. Dodatkowo razem z nią, Wojtkiem i Picassem, czasem też Eleonorą, mieliśmy nasze.własne ćwiczenia. Czułam, że powoli wraca mi czucie w nogach. Mogłam już ruszać palcami, po pewnym czasie nawet stopami. Minęło pół roku od wypadku, gdy po raz pierwszy udało mi się zgiąć nogę w kolanie. Brakowało mi tylko jednej osoby- taty. Wciąż nie rozumiałam, dlaczego go z nami nie było. Pewnego dnia powiedziałam do mamy: ,,Może i jestem prawie dorosła, w końcu skończyłam już siedemnaście lat, ale nie potrafię zrozumieć, dlaczego tata nas zostawił w tym najgorszym okresie." ,,Aniu, odparła spokojnie mama, ja jestem dorosła i też nie rozumiem." Od tej pory przestałam o nim rozmawiać. Tym bardziej, że widziałam, jak to boli mamę.
gify konie
-To co, próba generalna?- spytała mama.
Dziś miałam okazję stanąć na nogach o własnych siłach. Skinęłam nieśmiało głową. Wojtek podał mi obie ręce. Złapałam go za nie mocno, jakby od tego zależało moje życie.
-Na trzy- oznajmił.-Licz ze mną. Raz...- oddał mi głos.
-...dwa...- powiedziałam.
-Trzy!- krzyknęliśmy chórem. Gdy to wypowiadaliśmy, chłopak pociągnął mnie w swoją stronę.
Stanęłam. Nogi się pode mną ugięły, ale stałam. Chciałam skakać z radości, ale to było zbyt niebezpieczne. Po pół roku kalectwa ledwie udało mi się ustać. Nie chciałam znowu sobie zrobić krzywdy.
Zrobiłam parę kroków przed siebie. Czułam się jakbym znów miała ze dwa lata i uczyła się chodzić. Mama i Wojtek klaskali, dopingowali mnie okrzykami. Po wszystkim zadowolona usiadłam na kanapie, bo miałam już dość tego wózka.
-Co powiecie na przejażdżkę konną po lesie?- spytała mama.
-Pewnie!- krzyknęliśmy oboje naraz.
Szłam do stajni wolnym, chwiejnym krokiem, ale czułam się coraz pewniej na nogach. Na konia pomógł mi wsiąść Wojtek. Ja jechałam na Eleonorze, Wojciech na Stevie, bo jak powiedział, trzeba go rozruszać, mama dosiadła Picassa. Już wyjeżdżaliśmy, kiedy dopadły mnie wątpliwości. A co, jeśli znów spadnę z konia i miesiące pracy nad sobą przepadnie? Zaraz jednak byłam zupełnie spokojna. Mój wypadek miał miejsce w środku zimy, podczas burzy śnieżnej. Teraz niebo było bezchmurne, a my nie jechaliśmy szybciej niż wyciągniętym stępem. 
gify konie
Pewnego dnia zadzwonił ojciec. Zastanawiałam się, czy odebrać, jednak zbywanie go nie byłoby dobrym pomysłem.
~Cześć, córuś~oznajmił jakby nigdy nic.~ Co u Ciebie?
-W porządku- odparłam.-  Ostatnio jeździłam na Eli i myślę, że niedługo spróbujemy skoków.
~Czekaj, czekaj, czy ja dobrze rozumiem? Jeździłaś konno? Nie zrozum mnie źle, ale bez sprawnych nóg to dość niebespieczne.
-Możliwe- odparłam spokojnie- ale mnie to już nie dotyczy.  Wracam do zdrowia. Powoli, ale wracam. Już zaczęłam chodzić...- przerwałam pozwalając mu odpowiedzieć, jednak milczał. Nie słyszałam nawet jego oddechu w słuchawce.- Jesteś tam?- spytałam.
~Tak, tak~odpowiedział mi zszokowany głgłos. ~Kontynuuj.
-Nie mam ci nic więcej do powiedzenia- zabrzmiało to zbyt ostro. Bardziej, niż powinno. Więc dla rozluźnienia sytuacji rzuciłam od niechcenia:- A co u ciebie?
~Dobrze. Odk6ąd wyjechałem zadomowiłem się w USA, nawet dostałem awans i już sobie nieźle zarobiłem. A w przyszłym miesiącu przyjeżdżam do Polski, więc może uda mi się zajrzeć do Champions Stable.
-Stajnia nazywa się teraz Second Prospect. Sprawdź w słowniku.- Ostatnie zdanie dodałam ze zwykłej złośliwości.
~Anuś, znam angielski na tyle by wiedzieć, co to znaczy.
Przygryzłam wargi starając się nie zareagować na to, jak mnie nazwał. Anusią byłam dla mojego tatusia. On już dawno przestał nim być.
-Miałam na myśli raczej słownik wyrazów obcych- odpysknęłam i się rozłączyłam.
***

Już oddałyśmy mój wózek, bo nie mogłam na niego patrzeć, a nie potrzebowałam go. Chociaż nogi wciąż miałam słabe, wystarczały mi same kule, chociaż gdzie tylko mogłam jeździłam konno? Pewnego dnia kiedy wracałam z wycieczki konnej z Wojtkiem, on nagle gwałtownie zatrzymał Rama. Spojrzałam na niego zaskoczona.
-Spójrz-sapnął.
Podążyłam za jego wzrokiem. Pod dom podjechał wypasiony samochód na amerykańskiej rejestracji. Na bliższym nam siedzeniu pasażera siedziała młoda kobieta, najwyżej 5 lat starsza ode mnie? Wytężyłam wzrok, żeby dostrzec kierowcę. Za kierownicą siedział... mój ojciec.
-Ann- powiedział Wojtek- zostań tu, proszę.
-Zapomnij- mruknęłam, spinając Eleonorę do galopu.
-Anka, czekaj- Wojciech pojechał za mną.
Jednak spóźniliśmy się chwilę, bo ojciec zdążył już wysiąść z samochodu, zostawiając w nim swoją towarzyszkę, i wdał się w kłótnię z mamą. Zatrzymałam klacz obok niej. Ojciec zmierzył spojrzeniem mnie i konia. Demonstracyjnie przerzucając prawą nogę nad zadem klaczy i zeskakując na ziemię obok niej. Przytrzymałam się przedniego łęku na wypadek, gdyby zakręciło mi się w głowie, jednak stałam na nogach.
-A więc to prawda?- tata bardziej stwierdził niż spytał.- Wyzdrowiałaś.
-Krzysiu, długo jeszcze?- spytała kobieta w samochodzie.
-Jeszcze chwileczkę, kochanie.
-Zobaczyłam, że mama zrobiła się czerwona na twarzy. Postanowiłam nie mieć litości dla ojca.
-Nie dzięki tobie- odparłam ostro.
-Aniu, wiem, że to dla ciebie trudne, ale załatwiłem wam mieszkanie w Stanach. Będzie nam tam dobrze...
-I będziemy tam mieszkali we czwórkę?- spytałam wściekle.- Bez koni? Cały mój świat mam zostawić, bo ty nagle sobie o nas przypomniałeś?!
Wskoczyłam na grzbiet Eleonory i pognałyśmy przed siebie do lasu. Wojtek poderwał Ramireza do biegnięcia za mną.
***
Niemao godzinę włóczyłam się po lesie. Jednak w końcu musiałam wrócić do domu. Samochodu z ojcem nie było, mama siedziała na ławce przed domem i płakała. Zsiadłam z Eleonory i przytuliłam się do niej.
-Co mu powiedziałaś?- spytałam w kokońcu.
-Uciekał razem ze swoją kochanką aż się za nimi kurzyło- uśmiechnęła się smutno.
Wybuchnęłam ś miechem.
-I dobrze. Wiesz, jak świetnie sobie radziłyśmy, kiedy nie dość, że byłam kaleką, to jeszcze nienawidziłam całego świata. Teraz jestem zdrowa i całym sercem będę ci pomagać z końmi. Możesz liczyć i na mnie i na Wojtka.
Eleonora stanęła dęba i zarżała podkreślając moje słowa. Do jej głosu dołączyły nasze śmiechy

The End

________
Wybaczcie mi błędy, bo jesyem na tablecie i ledwie udało mi się tą notkę skończyć, na co i tak były marne szanse, skoro wróciłam z jazdy po 18, a zaczęłam się pakować godzinę później. Życzę wszystkim miłych wakacji, mam nadzieję, że jak wrócę za 10 dni, będę miała xo czytać na Waszych blogach. :) To chyba tule ode mnie :) Papa :D






poniedziałek, 8 lipca 2013

8/9. Małe i większe sukcesy

Już siedziałam w siodle, gdy Wojtek przyczepiał Picassa do karuzeli, a potem ustawił prędkość na leniwy stęp. Odsunął się parę metrów od nas, pozwalając nam się rozruszać. Następnie ja znów zawisłam przy siodle, a Wojtek starał się dotrzymać nam kroku, kucając przy koniu i kolejno podnosząc, zginając, masując mi nogi, ale robiąc to w taki sposób i na tyle odpowiednim tempem, że sprawiał wrażenie, iż sama idę po ziemi obok ogiera. Zastanawiałam się, kogo to bardziej męczy. Wojtka idącego niemal w kucki, podnoszącego moje ciężkie nogi, czy mnie, ściskającą kurczowo łęki siodła, próbując utrzymać całe ciało nad ziemią. Minęła niemal godzina, kiedy Wojtek wymiękł.
-Co za dużo to nie zdrowo- oznajmił, siadając na piachu, próbując wyrównać oddech.- Na dziś ci wystarczy.
-Pomożesz mi zejść?- spytałam.
-Nie, idę do domu, a ty radź sobie sama- odparł sarkastycznie.- Pewnie, że ci pomogę.
Nie wyłączył karuzeli. Już zdjął mnie z konia i chciał posadzić na wózku, kiedy Picasso nadepnął mi na stopę jedynie w tenisówce. Musiałam zdjąć oficerki, bo były za długie i za twarde do takiej pracy.
-Auu!- krzyknęłam.
Później nie potrafiłam powiedzieć, czy naprawdę mnie to zabolało, czy może raczej zareagowałam instynktownie. Jednak Wojtek nie mógł tego nie zauważyć. Zepchnął ze mnie Picassa, zatrzymując karuzelę. Spojrzał na mnie, mrużąc brwi.
-No co?- spytałam ostro, unikając jego spojrzenia.
Kucnął obok mnie.
-Wybacz mi to, co zrobię, ale muszę wiedzieć- powiedział Wojtek.
Wbił mi z całej siły paznokcie w łydkę i odskoczył do tyłu.
-Aaa!!!- krzyknęłam częściowo z bólu, częściowo ze złości. Normalnie kopnęłabym go w zęby, czego on się chyba spodziewał, dlatego uciekł z zasięgu moich nóg i rąk. Niestety nie mogłam ruszać nogami.-Co to miało być?!
-Masz czucie w nogach...- odpowiedział ostrożnie.
Zamarłam. Spróbowałam poruszyć nogami, nie mogłam. Jednak w łydce wciąż czułam palący ból. Był trochę stłumiony. Wydawało mi się jakby ktoś dawał mi zastrzyk znieczulający grubą igłą. W pierwszej chwili ból był nie do zniesienia, nawet większy niż mógłby być po wbiciu paznokci gdybym miała sprawne nogi. Potem czułam go jak przez mgłę, a teraz bolało jedynie wspomnienie go.
-Wojciu!- zawołałam podniecona.
-Ann!- zawołał, przedrzeźniając mnie, po czym skoczył na szyję Picassa i pocałował go w chrapy.
-Siodłaj Ramireza i dawaj na parkur. Chętnie popatrzę, jak skaczecie. Mamy co świętować.
-Już lecę.- Pobiegł w stronę stajni.
-Ej, a ja?!- upomniałam się, ale on już mnie nie słyszał.
Odwiązałam Picassa. Przywiązałam wodze do mojego wózka, robiąc to w taki sposób, bym w każdej chwili mogła sprawnie sięgnąć do węzła i go rozwiązać, gdyby koń się spłoszył. 
Jadąc do stajni pogrążyłam się w myślach. Przypomniałam sobie na czym polega magia jeździectwa. Sport ten uczy się cieszyć z tych małych, najmniejszych sukcesów. Pamiętam, co było, gdy uczyłam się jeździć. Zresztą każdą jazdę opisywałam w pamiętniku, najpierw, kiedy uczyłam się jeździć w wieku 4 lat, spisywanym przez mamę, gdy skończyłam 10 lat przeze mnie. Przestałam go pisać po 4 latach od MOJEGO pierwszego opisu, bo nic nowego już się nie działo. Później często lubiłam czytać 14 lat wspomnień. Śmiałam się na postach typu: Sama wsiadłam na konia; po raz pierwszy sama ruszyłam stępem; wysiedziałam w kłusie 5 sekund; koń zagalopował już przy pierwszym sygnale; nakłoniłam konia do przechodzenia nad drągami, a nie przeskakiwania ich; nie spanikowałam, gdy koń poniósł; przeskoczyłam stacjonatę bez strącenia drągów; zajęłam czwarte miejsce na moich pierwszych zawodach... Można by to długo wymieniać. Takie małe rzeczy, a jak cieszą. Ale wiedziałam, że  jeszcze kilkanaście dni, tygodni, a czeka mnie największy sukces w moim życiu. 
________________________________________
Oznajmiam wszem i wobec, iż to jest przedostatni rozdział tego opowiadania [słychać gwizdy z widowni, na scenę wpada samotny pomidor i brudzi mi buty]. Ale nie martwcie się. To jeszcze nie koniec bloga. Mam na razie pomysł na jeszcze dwa opowiadania, oczywiście już zupełnie niezwiązane z Anią, Wojtkiem, Eleonorą lub stadniną Second Prospect, ale może też się Wam spodoba. Nikki, mówiłaś, że czytasz dużo blogów o koniach, ale ten pomysł jest oryginalny. Nie martwcie się. Następne opowieści też są jedyne w swoim typie. Jedna podobna do tej, ale jednak inna, a druga, którą opiszę na początku, będzie rasowym kryminałem :D
Może uda mi się napisać epilog jeszcze przed obozem. Ale nie wiem na pewno, bo jutro mam godzinną jazdę, droga w obie strony trwa z godzinę, a do tego idę na obiad do babci i muszę się spakować. Ale postaram się skończyć to opowiadanie, żeby nie trzymać Was w niepewności. :)

7/9. Z powrotem w siodle

Ekhm... Chyba wrócimy do pierwszoosobowej narracji, bo nie umiem opowiadać historii, z którą nie mam nic wspólnego. Opowiadając w pierwszej osobie łatwiej utożsamiam się z bohaterami i razem z nimi przeżywam wydarzenia. W trzeciej osobie jest może łatwiej, bo mogę mówić o czymś, o czym główny bohater nie ma pojęcia (tak jak rozmowa rodziców Ani w 2 rozdziale), ale tak mi trudniej -,- Ok, no to przyjmujemy, że narratorką jest Ania. Jeśli coś się zmieni będę pisać o tym tak, jak na górze rozdziału na KSK, czyli ~IMIĘ~
_________________________
-Gotowa?- spytał Wojtek.
Tym razem nie próbowaliśmy niczego cichaczem w środku nocy. Mama stała przy wyjściu z ujeżdżalni gotowa zainterweniować, gdyby coś wymknęło się z pod kontroli. Minęło już 3 miesiące, odkąd po raz pierwszy usiadłam na wózku. Od tej pory nie byłam niczego tak pewna jak teraz. Pewna owszem, ale czy gotowa na to?
-Nie, ale rób swoje- odparłam.
Wojtek podsadził mnie i pomógł mi usiąść w siodle. Dosiadałam naszego ogiera Picassa, bo dwudziestoletni paint horse był o wiele spokojniejszy niż sześcioletnia ahał-takinka Eleonora.
Darowaliśmy sobie zabawę ze strzemionami i odpięliśmy je, bo i tak nogi by mi w nich latały.
-Ruszysz stępa?- spytałam. Sama nie potrafiłam tego zrobić bez pomocy łydek.
Wojtek posłusznie złapał za wodze i poprowadził ogiera.
Uśmiechnęłam się, gdy  stępowaliśmy.
-Kłus?- spytałam.
-Spróbujemy- Wojtek przebiegł kawałek truchtem.
Z kłusem ćwiczebnym  nie mieliśmy żadnych problemów. Ponieważ nie  mogłam spinać mięśni, kłusowałam lepiej niż kiedykolwiek.
-To dawaj galopem.
-No chyba nie!- mój przyjaciel puścił wodze, pochylił tułów i oparł ręce o kolana, dysząc ciężko.
Roześmiałam się na głos. Podczas, gdy ja cieszyłam się wspaniałym kłusem, Wojtek biegał w kółko.  Nie wiem, ile czasu minęło, ale był ledwo żywy.
-To ja spróbuję-oznajmiłam.- Gaaalop!- zawołałam do konia jak podczas lonżowania i klepnęłam go w łopatkę.
Wcześniej Picasso zatrzymał się razem z Wojciechem. Teraz zagalopował ze stania.
Byłam taka szczęśliwa z efektów swojej pracy. Galopowaliśmy po całym maneżu, robiąc wolty, zmiany kierunku, skręty... Denerwowało mnie prowadzenie konia samymi wodzami, może też minimalnie skrętem ciała ale siedziałam znów w siodle, a chyba to było najważniejsze.
-Dasz radę zsiąść?- spytała mama, gdy zatrzymałam pintosza koło dyszącego wciąż Wojtka.
Wiedziałam, że nie dam. Jednak postanowiłam spróbować. Położyłam się na grzbiecie i szyi konia. Jedną ręką z całej siły przytrzymałam się grzywy, zaś drugą przerzuciłam obie nogi z jednej strony konia. Nogi dotykały mi ziemi, wtedy przytrzymałam się siodła. Wpadłam na świetny, moim zdaniem, pomysł. Poluzowałam wodze, które wciąż kurczowo trzymałam w lewej ręce i lekko poruszyłam rękami zaciśniętymi na siodle. Miałam nadzieję, że ogier zrozumie, o co mi chodzi. Zrozumiał. Ruszył wolnym stępem.
-Ej, stój- zawołał Wojtek, łapiąc wodze.- Dobry konik.- Pogładził łaciatą szyję.
-Zostaw go- poleciłam. Mój głos zdradzał wysiłek większy, niż miałam zamiar ujawnić. Nie wiem jak długo jeszcze zdołam utrzymać całe ciało na samych rękach.- O to mi chodziło. Chcę trochę rozruszać nogi.
-No... okay. Ale pozwól mi go prowadzić.
Zgodziłam się.
Wojciech prowadził Picassa, a ja wisiałam przy siodle, włócząc stosunkowo nowymi oficerkami o ziemię. Dostałam je na Boże Narodzenie, dwa miesiące później tkwiłam już na wózku. W pierwszej chwili pomyślałam, że zniszczę buty od taty, bo to on mi je kupił. Później jednak przyszło mi do głowy co innego. Całkowicie opadłam z sił, a to, co teraz robimy, nic mi nie da. Powinnam poruszać nogami, tak jak na czymś w rodzaju fizykoterapii. Sama nie dam rady. To ktoś musi poruszać moje nogi. Powiedziałam to na głos.
-Ale ktoś musi prowadzić konia- zauważył Wojtek.
-Ja chętnie pomogę- zaoferowała mama. Już miała wejść do ujeżdżalni, kiedy spojrzała na zegarek.- Och, za dziesięć minut powinnam być w stadninie w centrum miasta! Darujcie sobie na razie ćwiczenia, jutro tego spróbujemy. Wracam, wieczorem- rzuciła przez ramię, biegnąc do samochodu.
Wojciech pomógł mi usiąść na wózku. Pogładziłam brzuch Picassa. Nie chciałam czekać do wieczora. W mojej głowie zrodził się kolejny pomysł. 
-Skąd ten uśmiech?- spytał mój przyjaciel.
Potarłam usta wierzchem dłoni, gdy zorientowałam się, że wygięły się w podejrzanym uśmiechu.
-Wojciu... co byś powiedział na małą rozgrzeweczkę przed jutrem?
-Ale kto będzie prowadził konia?- W jego oczach zalśniła wątpliwość.
-Karuzela- uśmiechnęłam się.

środa, 3 lipca 2013

6/9. Druga szansa

   Ania obserwowała z napięciem coraz to nowych ludzi oglądających stajnię i konie. Nigdy nie czuła się tak rozdarta. Z jednej strony nie zmieniła zdania, nienawidziła tego miejsca. Jednak z drugiej... Tu się urodziła i wychowała, kochała te konie nad życie. Spojrzała, jak młody mężczyzna dosiada Eleonory. Wezbrała w niej wściekłość. Spróbowała sprawić, że wszystkim odechce się zbliżać do jej klaczy. Zagwizdała cichutko. Był t o dźwięk ledwie słyszalny dla człowieka, zaś oczywisty dla konia. Anka nie raz ćwiczyła tak z El. Wiedziała, jaka głośność jest dobra z jakiej odległości, by klacz usłyszała i zareagowała. Teraz dziewczyna to wykorzystała. Przy krótkim gwizdnięciu klacz zatrzymała się pod jeźdźcem, skierowała uszy w stronę swojej pani, znajdującej się za ujeżdżalnią. Nasłuchiwała. Ania zagwizdała jeszcze raz, tym razem dłużej, przerywanie- sekunda gwizdu, sekunda przerwy. Sygnał, który Ania w języku z Eleonorą wypracowała jako: ,,Chodź do mnie galopem". Klacz zagalopowała, biegnąc prosto na ogrodzenie. Ania wciąż gwizdała. Wiedziałam, że przestając da klaczy do zrozumienia, iż jej polecenie jest już nieaktualne. Anka umilkła, kiedy Eleonora była tuż pod ogrodzeniem. Na pewno chciałaby je przeskoczyć, co mogłoby być niebezpieczne. El wbiła kopyta w ziemię, stając gwałtownie. Jeździec, który dotąd wciąż z nią walczył, teraz leżał przed ogrodzeniem.
Ania zaśmiała się cicho. Odwróciła się, chcąc odjechać, kiedy zobaczyła stojącą obok matkę.
-Co... ty... sobie... wyobrażasz?!- spytała, robiąc nieznośne przerwy pomiędzy słowami.- Chcesz sprzedać te konie, czy nie?
-Bardzo szybko się pocieszyłaś- burknęła Ania.- Nie wyglądasz na smutną czy zawiedzioną. A konie sprzedałabyś nawet na rzeź, nie o to mi chodziło. A tata by tak nie zrobił!
Od razu pożałowała ostatniego zdania. Matka musiała być silna, po odejściu Krzysztofa i zamknięciu się w sobie Ani, to na jej głowie wszystko spoczęło. Nie miała czasu na smutek. A ojciec ją porzucił jak psa.
Ania odjechała do domu zostawiając zszokowaną Magdę samą na środku posesji. Teraz tylko ucieczka wydawała się jej stosowna. Wjeżdżając wózkiem do domu, odwróciła się zerkając przez ramię. Mężczyzna, którego zrzuciła Eleonora już się podniósł, rozmawiał z Magdaleną, po czym wsiadł do samochodu trzaskając drzwiami i odjechał. To chyba znaczy, że nie ma zamiaru jej kupić, pomyślała Ania, częściowo usatysfakcjonowana, jednak też smutna z powodu mamy i tego, jak ją potraktowała. Sama Eleonora zaś biegała radośnie po ujeżdżalni, dopóki matka Ani jej nie złapała i nie zaprowadziła do stajni.
gify konie
Nie chcę żyć, pomyślała Ania, leżąc na brzuchu na łóżku, z twarzą ukrytą w poduszce. Dlaczego wtedy nie zginęłam? To niesprawiedliwe?!
Rozległo się pukanie do drzwi. Anka nawet nie zamrugała. Nic ją nie obchodziło. Po kolejnej próbie pukania, klamka została naciśnięta, a drzwi uchyliły się z lekkim skrzypnięciem.
-Anuś, jak się czujesz?- spytała Magda.
-Przepraszam- szepnęła dziewczyna, nawet nie drgnęła.- Nie chciałam ci zrobić przykrości. Wybaczysz mi?
-Pewnie, że ci wybaczę, córeczko- mama usiadła na brzegu łóżka.- Rozumiem, że możesz być zła na cały świat, ale dostałaś wielki dar- życie. Żyjesz, więc nie zmarnuj tego, użalając się nad sobą przez resztę życia. Los dał ci drugą szansę, nie zaprzepaść tego.
-A wiesz, że masz rację- Ania uniosła głowę i spojrzała matce w oczy.- Możesz przestać szukać kupca na stadninę? Spróbuję wrócić do jeździectwa, nawet w takim stanie.
-Cieszę się, że tak mówisz. Ja idę zająć się końmi. Dołącz do mnie, jak będziesz miała później ochotę.
Już miała wyjść z pokoju, kiedy zatrzymała ją Ania.
-Mamo...
-Tak?- Magda zamarła z ręką na klamce.
-Mam pomysł na nową nazwę dla stadniny. Second Prospect*, będzie dobrze pasowało.
Mama z szerokim uśmiechem skinęła głową i wyszła z pokoju.

* second prospect- (ang.) druga szansa
____________________________
I oto wreszcie jest nowa notka! :) Po półtora miesiąca przerwy ;) Skoro teraz nie mogę pisać na KSK, postanowiłam nadrobić straty na innych blogach ;)
Zapomniałam się Wam pochwalić, że w sobotę mam pierwszą jazdę od dwóch tygodni i pierwszą w nowej stajni... Tęsknię za końmi jak nie wiem, nie mogę żyć bez nich. A każda godzina w siodle zwiększa więź łączącą mnie z tymi zwierzętami, więc nie wytrzymałabym do obozu, a poza tym chcę się trochę rozgrzać, zanim pojadę na ten obóz (: