poniedziałek, 8 lipca 2013

8/9. Małe i większe sukcesy

Już siedziałam w siodle, gdy Wojtek przyczepiał Picassa do karuzeli, a potem ustawił prędkość na leniwy stęp. Odsunął się parę metrów od nas, pozwalając nam się rozruszać. Następnie ja znów zawisłam przy siodle, a Wojtek starał się dotrzymać nam kroku, kucając przy koniu i kolejno podnosząc, zginając, masując mi nogi, ale robiąc to w taki sposób i na tyle odpowiednim tempem, że sprawiał wrażenie, iż sama idę po ziemi obok ogiera. Zastanawiałam się, kogo to bardziej męczy. Wojtka idącego niemal w kucki, podnoszącego moje ciężkie nogi, czy mnie, ściskającą kurczowo łęki siodła, próbując utrzymać całe ciało nad ziemią. Minęła niemal godzina, kiedy Wojtek wymiękł.
-Co za dużo to nie zdrowo- oznajmił, siadając na piachu, próbując wyrównać oddech.- Na dziś ci wystarczy.
-Pomożesz mi zejść?- spytałam.
-Nie, idę do domu, a ty radź sobie sama- odparł sarkastycznie.- Pewnie, że ci pomogę.
Nie wyłączył karuzeli. Już zdjął mnie z konia i chciał posadzić na wózku, kiedy Picasso nadepnął mi na stopę jedynie w tenisówce. Musiałam zdjąć oficerki, bo były za długie i za twarde do takiej pracy.
-Auu!- krzyknęłam.
Później nie potrafiłam powiedzieć, czy naprawdę mnie to zabolało, czy może raczej zareagowałam instynktownie. Jednak Wojtek nie mógł tego nie zauważyć. Zepchnął ze mnie Picassa, zatrzymując karuzelę. Spojrzał na mnie, mrużąc brwi.
-No co?- spytałam ostro, unikając jego spojrzenia.
Kucnął obok mnie.
-Wybacz mi to, co zrobię, ale muszę wiedzieć- powiedział Wojtek.
Wbił mi z całej siły paznokcie w łydkę i odskoczył do tyłu.
-Aaa!!!- krzyknęłam częściowo z bólu, częściowo ze złości. Normalnie kopnęłabym go w zęby, czego on się chyba spodziewał, dlatego uciekł z zasięgu moich nóg i rąk. Niestety nie mogłam ruszać nogami.-Co to miało być?!
-Masz czucie w nogach...- odpowiedział ostrożnie.
Zamarłam. Spróbowałam poruszyć nogami, nie mogłam. Jednak w łydce wciąż czułam palący ból. Był trochę stłumiony. Wydawało mi się jakby ktoś dawał mi zastrzyk znieczulający grubą igłą. W pierwszej chwili ból był nie do zniesienia, nawet większy niż mógłby być po wbiciu paznokci gdybym miała sprawne nogi. Potem czułam go jak przez mgłę, a teraz bolało jedynie wspomnienie go.
-Wojciu!- zawołałam podniecona.
-Ann!- zawołał, przedrzeźniając mnie, po czym skoczył na szyję Picassa i pocałował go w chrapy.
-Siodłaj Ramireza i dawaj na parkur. Chętnie popatrzę, jak skaczecie. Mamy co świętować.
-Już lecę.- Pobiegł w stronę stajni.
-Ej, a ja?!- upomniałam się, ale on już mnie nie słyszał.
Odwiązałam Picassa. Przywiązałam wodze do mojego wózka, robiąc to w taki sposób, bym w każdej chwili mogła sprawnie sięgnąć do węzła i go rozwiązać, gdyby koń się spłoszył. 
Jadąc do stajni pogrążyłam się w myślach. Przypomniałam sobie na czym polega magia jeździectwa. Sport ten uczy się cieszyć z tych małych, najmniejszych sukcesów. Pamiętam, co było, gdy uczyłam się jeździć. Zresztą każdą jazdę opisywałam w pamiętniku, najpierw, kiedy uczyłam się jeździć w wieku 4 lat, spisywanym przez mamę, gdy skończyłam 10 lat przeze mnie. Przestałam go pisać po 4 latach od MOJEGO pierwszego opisu, bo nic nowego już się nie działo. Później często lubiłam czytać 14 lat wspomnień. Śmiałam się na postach typu: Sama wsiadłam na konia; po raz pierwszy sama ruszyłam stępem; wysiedziałam w kłusie 5 sekund; koń zagalopował już przy pierwszym sygnale; nakłoniłam konia do przechodzenia nad drągami, a nie przeskakiwania ich; nie spanikowałam, gdy koń poniósł; przeskoczyłam stacjonatę bez strącenia drągów; zajęłam czwarte miejsce na moich pierwszych zawodach... Można by to długo wymieniać. Takie małe rzeczy, a jak cieszą. Ale wiedziałam, że  jeszcze kilkanaście dni, tygodni, a czeka mnie największy sukces w moim życiu. 
________________________________________
Oznajmiam wszem i wobec, iż to jest przedostatni rozdział tego opowiadania [słychać gwizdy z widowni, na scenę wpada samotny pomidor i brudzi mi buty]. Ale nie martwcie się. To jeszcze nie koniec bloga. Mam na razie pomysł na jeszcze dwa opowiadania, oczywiście już zupełnie niezwiązane z Anią, Wojtkiem, Eleonorą lub stadniną Second Prospect, ale może też się Wam spodoba. Nikki, mówiłaś, że czytasz dużo blogów o koniach, ale ten pomysł jest oryginalny. Nie martwcie się. Następne opowieści też są jedyne w swoim typie. Jedna podobna do tej, ale jednak inna, a druga, którą opiszę na początku, będzie rasowym kryminałem :D
Może uda mi się napisać epilog jeszcze przed obozem. Ale nie wiem na pewno, bo jutro mam godzinną jazdę, droga w obie strony trwa z godzinę, a do tego idę na obiad do babci i muszę się spakować. Ale postaram się skończyć to opowiadanie, żeby nie trzymać Was w niepewności. :)

5 komentarzy:

  1. Jesteś szybka, a jeszcze godzinę temu czytałam poprzedni rozdział.
    Szkoda, że ten blog jest krótki naprawdę. Liczyłam na dłuższe, ale jeżeli musisz zdążyć napisać przed obozem(chcę być na twoim miejscu! zamień się ze mną!) jeszcze jedno to Ci nie przeszkadzam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wymieniam się :P I nie chodzi tylko o to, że chcę zdążyć przed obozem. Gdybym naprawdę chciała mogłabym pisać jeszcze po obozie. Ale po prostu nie mam pomysłu na rozwijanie bardziej tej akcji.

    OdpowiedzUsuń
  3. TAK, TAK TAK, MASZ TO SKOŃCZYĆ PRZED OBOZEM. Ona ma czucie w nogach. Ona ma czucie w nogach. Ona ma... CO JA GADAM ONA MA CZUCIE W NOGACH! Ciesze się że będą jeszcze jakieś opowiadania bo po prostu koocham. A nawet jakby były związane z tym opowiadaniem... To ja tam nie mam nic przeciwko ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tym... Może kieeeedyś... na razie pomysły na dwa kolejne opowiadania aż mnie rozsadzają :)

      Usuń