~Gabi~
-3 dni wcześniej*-
Prowadziłam Stellę stępa. Emilia ledwo trzymała się w siodle, a wyjeżdżałyśmy już z lasu. Tutaj możemy spotkać ludzi. Wolałabym nie wjechać w kogoś galopem. Nagle Stel zatrzymała się w miejscu i nie sposób było ją ruszyć. Zarżała nawołująco, a z dali odpowiedziało inne rżenie. Usłyszałyśmy tętent kopyt galopującego konia.
-Ruszaj się!- zawołałam przerażona.- Nie rób nam tego po tym, co razem przeszłyśmy! Dalej!
Wtedy z zarośli wyskoczył koń... bez jeźdźca. Nie miał też siodła, chociaż w zębach tkwiło mu wędzidło, a wszystkie paski miał elegancko dopięte. Próbowałam sobie przypomnieć, gdzie ostatnio widziałam tego jabłkowitego holsztyna. Moje oczy rozbłysły nagle.
-Koń Patrycji!- odwróciłam głowę patrząc na siedzącą za mną Emilię.
Dziewczynka zamrugała nieprzytomna. Spałyśmy dość krótko, a cały dzień spędziłyśmy na koniu. Nie miałam jej za złe, że zaczęła przysypiać.
-Musimy go ze sobą zabrać- stwierdziła.- To wspaniałe konie, a przede wszystkim kradziooone- ziewnęła.- Oba muszą trafić do właścicieli.
-Też tak myślę.
-Ale nie obrazisz się, jeśli dalej będę jechać z tobą na Stelli?
-Ależ oczywiście, że nie.
Powoli podeszłam do konia i złapałam za wodze. Poklepałam go po łopatce. Nawet nie zadrżał. Ufał ludziom, widać to po nim było. Musiałyśmy go wziąć. Nie widziałam innego wyjścia.
-Jak go nazwiemy? - Emilka prawie zsunęła się z grzbietu konia, próbując spojrzeć na mnie. Stałam za nią.
Uśmiechnęłam się słabo:
-Należy do Pati. Jej zostawmy możliwość nazwania go.
Dziewczynka wybuchła płaczem, po jej policzkach zaczęły spływać wielkie łzy.
-Emi!- podeszłam do niej, puszczając wodze siwka i oparłam jej rękę na udzie.- Co się dzieje?
-Ona nie żyje!- wyszlochała.- Patrycja... zginęła.
-Co ty mówisz, Em?- próbowałam się uśmiechnąć, ale wyszedł mi tylko taki niezadowolony grymas.- Ona żyje, ja to wiem.- Nie wiedziałam. Szczerze ja się z nadzieją na przeżycie Pati pożegnałam się w chwili, kiedy została postrzelona. Jak rzuciła kamieniem w Stellę, nie dając sobie pomóc, nie miałam wątpliwości. Ale my zostałyśmy, musimy wrócić do domu. Zamrugałam; przełknęłam szloch, który chciał wyrwać mi się z gardła i postanowiłam pocieszyć siostrę przyjaciółki:- Emi, pomyśl jasno. Oni chcą pieniądze. Potrzebują nas ŻYWYCH. Od samego początku nie chcieli nas zabić, bo nie dostaliby okupu.
-Ale rozstrzelaliby nas, gdyby dostali okup- zauważyła.
Na to nie miałam argumentu. Kto wie, czy rodzice Pat nie przesłali pieniędzy... A może moja przyjaciółka zginęła od tego strzału?
-Pozbieraj się, młoda, i jedziemy- chciałam, by mój głos zabrzmiał szorstko, bez możliwości sprzeciwu.- Im szybciej wrócimy do domu, tym bardziej nasze szanse na przeżycie rosną. Nas TRZECH.
Zręcznie wskoczyłam na siwka. Podjechałam do Stelli, sięgnęłam po jej wodze.
-To kłus?- spytałam.
Emi chwyciła mocno grzywę klaczy, patrząc na mnie z nadzieją.
-Może galop? Kłus strasznie wybija, a musimy szybko dojechać; nie, Gabi?
Przytaknęłam i dałam łydkę do galopu. Już nie obchodzili mnie ludzie. Mogłam stratować połowę mieszkańców miasta. Teraz liczyłyśmy się tylko my.
~Pati~
-kontynuacja poprzedniego rozdziału-
Rozejrzałam się nerwowo po pokoju, który stał się moim więzieniem. Szukałam czegokolwiek, co by mi pomogło. Ale co? Oczy rozbłysły mi zaciekawione, kiedy zobaczyłam przechodzącą po suficie nad drzwiami rurę. Wyglądała na mocną. Trzeba wypróbować. Stanęłam w tamtym miejscu i podskoczyłam. Na szczęście rura zwisała trochę niżej niż pod samym sufitem, więc dałam radę ją dosięgnąć. Wisząc tak miałam uda na wysokości górnej futryny drzwi. Podciągnęłam się na rękach i wygięłam się, próbując ,,kopnąć" sufit. Udało mi się w końcu przyjąć taką pozycję, że gdyby ktoś otworzył drzwi, nie uderzyłby mnie. Mogłam dzięki temu być niezauważona, bo nie każdy przychodząc do nastolatki patrzy od razu w sufit.
Dobrze, że jestem wysportowana, pomyślałam. Czas realizować dalszą część planu... Eh.. za dużo telewizji się naoglądałam, stwierdziłam, ale nie mogłam już się wycofać.
-POMOCY!!!- wydarłam się na całe gardło.- RATUNKUUU!!!
Ręce mi zdrętwiały i modliłam się w duchu, żebym wytrzymała, ale przede wszystkim- żeby przyszedł sam. Minęło zaledwie parę sekund, gdy usłyszałam kroki na korytarzu. Pojedyncze kroki... Usłyszałam przekręcanie klucza w zamku. Drzwi się otworzyły i stanął w nich mężczyzna, który mnie związał, a potem rozwiązywał. Rozejrzał się po pokoju wystraszony. W ręce trzymał broń.
-Hej!- zawołałam.
Spojrzał w górę. Na to czekałam. Błyskawicznie, z dużą siłą i jak największym zamachem opuściłam nogi, kopiąc go w pierś. Upadł, uderzając głową o podłogę. Zeskoczyłam i błyskawicznie podniosłam pistolet, który mu wypadł. Odbezpieczyłam tak, jak widziałam w telewizji. Chciałam odejść, kiedy bandzior skoczył na równe nogi, stając ze trzy metry ode mnie. Wycelowałam w niego bronią.
-Ej, dziecko- powiedział, robiąc krok w moim kierunku.- Rzuć "klamkę", bo zrobisz sobie krzywdę.
Postąpił jeszcze jeden krok, a ja bezradnie strzeliłam mu w kolano. Krzyknął, ale mnie już nie było. Biegłam przed siebie, gdzie tylko oczy poniosły. Nie szłam już po konia, nie miałam czasu. Pobiegłam szybko w las. Biegłam najszybciej, jak tylko mogłam. Niestety wciąż słyszałam tętent kopyt, który zbliżał się do mnie z każdą sekundą. A pech chciał, żebym potknęła się o korzeń. Wywinęłam orła na ściółce leśnej. Nie miałam siły już się podnosić, nie mówiąc o dalszym biegu. Pozostało mi teraz czekać, aż koń do mnie dobiegnie. Widziałam go już. Piękny, kary folblut... Byłam wręcz pewna, że "ta zniewaga krwi wymaga". Zadarłam z niebezpiecznym człowiekiem, a i tak wszyscy, poza tymi dwoma, myślą, że nie żyję. Może ten, którego postrzeliłam będzie chciał przywrócić odpowiednią kolej rzeczy.
*trochę poplątałam czasy. Ostatecznie wyszło tak, że Patrycja żyje 3 dni później niż Gabi i Em.
Pierwsza. Poplątałaś mi wszystko i teraz się nie orientuje :(
OdpowiedzUsuńA mnie się podoba :D Zostałaś nominowana do Liebster Award. Szczegóły u mnie w zakładce nominacje http://ordinary-stable.blogspot.com/p/nominacje_5022.html
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)