piątek, 13 grudnia 2013

6. Naprzód, gdzie oczy poniosą...

~Gabi~

-3 dni wcześniej*-
Prowadziłam Stellę stępa. Emilia ledwo trzymała się w siodle, a wyjeżdżałyśmy już z lasu. Tutaj możemy spotkać ludzi. Wolałabym nie wjechać w kogoś galopem. Nagle Stel zatrzymała się w miejscu i nie sposób było ją ruszyć. Zarżała nawołująco, a z dali odpowiedziało inne rżenie. Usłyszałyśmy tętent kopyt galopującego konia.
-Ruszaj się!- zawołałam przerażona.- Nie rób nam tego po tym, co razem przeszłyśmy! Dalej!
Wtedy z zarośli wyskoczył koń... bez jeźdźca. Nie miał też siodła, chociaż w zębach tkwiło mu wędzidło, a wszystkie paski miał elegancko dopięte. Próbowałam sobie przypomnieć, gdzie ostatnio widziałam tego jabłkowitego holsztyna. Moje oczy rozbłysły nagle.
-Koń Patrycji!- odwróciłam głowę patrząc na siedzącą za mną Emilię.
Dziewczynka zamrugała nieprzytomna. Spałyśmy dość krótko, a cały dzień spędziłyśmy na koniu. Nie miałam jej za złe, że zaczęła przysypiać.
-Musimy go ze sobą zabrać- stwierdziła.- To wspaniałe konie, a przede wszystkim kradziooone- ziewnęła.- Oba muszą trafić do właścicieli.
-Też tak myślę.
-Ale nie obrazisz się, jeśli dalej będę jechać z tobą na Stelli?
-Ależ oczywiście, że nie.
Powoli podeszłam do konia i złapałam za wodze. Poklepałam go po łopatce. Nawet nie zadrżał. Ufał ludziom, widać to po nim było. Musiałyśmy go wziąć. Nie widziałam innego wyjścia.
-Jak go nazwiemy? - Emilka prawie zsunęła się z grzbietu konia, próbując spojrzeć na mnie. Stałam za nią.
Uśmiechnęłam się słabo:
-Należy do Pati. Jej zostawmy możliwość nazwania go.
Dziewczynka wybuchła płaczem, po jej policzkach zaczęły spływać wielkie łzy.
-Emi!- podeszłam do niej, puszczając wodze siwka i oparłam jej rękę na udzie.- Co się dzieje?
-Ona nie żyje!- wyszlochała.- Patrycja... zginęła.
-Co ty mówisz, Em?- próbowałam się uśmiechnąć, ale wyszedł mi tylko taki niezadowolony grymas.- Ona żyje, ja to wiem.- Nie wiedziałam. Szczerze ja się z nadzieją na przeżycie Pati pożegnałam się w chwili, kiedy została postrzelona. Jak rzuciła kamieniem w Stellę, nie dając sobie pomóc, nie miałam wątpliwości. Ale my zostałyśmy, musimy wrócić do domu. Zamrugałam; przełknęłam szloch, który chciał wyrwać mi się z gardła i postanowiłam pocieszyć siostrę przyjaciółki:- Emi, pomyśl jasno. Oni chcą pieniądze. Potrzebują nas ŻYWYCH. Od samego początku nie chcieli nas zabić, bo nie dostaliby okupu.
-Ale rozstrzelaliby nas, gdyby dostali okup- zauważyła.
Na to nie miałam argumentu. Kto wie, czy rodzice Pat nie przesłali pieniędzy... A może moja przyjaciółka zginęła od tego strzału?
-Pozbieraj się, młoda, i jedziemy- chciałam, by mój głos zabrzmiał szorstko, bez możliwości sprzeciwu.- Im szybciej wrócimy do domu, tym bardziej nasze szanse na przeżycie rosną. Nas TRZECH.
Zręcznie wskoczyłam na siwka. Podjechałam do Stelli, sięgnęłam po jej wodze.
-To kłus?- spytałam.
Emi chwyciła mocno grzywę klaczy, patrząc na mnie z nadzieją.
-Może galop? Kłus strasznie wybija, a musimy szybko dojechać; nie, Gabi?
Przytaknęłam i dałam łydkę do galopu. Już nie obchodzili mnie ludzie. Mogłam stratować połowę mieszkańców miasta. Teraz liczyłyśmy się tylko my.
gify konie
~Pati~
-kontynuacja poprzedniego rozdziału-
Rozejrzałam się nerwowo po pokoju, który stał się moim więzieniem. Szukałam czegokolwiek, co by mi pomogło. Ale co? Oczy rozbłysły mi zaciekawione, kiedy zobaczyłam przechodzącą po suficie nad drzwiami rurę. Wyglądała na mocną. Trzeba wypróbować. Stanęłam w tamtym miejscu i podskoczyłam. Na szczęście rura zwisała trochę niżej niż pod samym sufitem, więc dałam radę ją dosięgnąć. Wisząc tak miałam uda na wysokości górnej futryny drzwi. Podciągnęłam się na rękach i wygięłam się, próbując ,,kopnąć" sufit. Udało mi się w końcu przyjąć taką pozycję, że gdyby ktoś otworzył drzwi, nie uderzyłby mnie. Mogłam dzięki temu być niezauważona, bo nie każdy przychodząc do nastolatki patrzy od razu w sufit.
Dobrze, że jestem wysportowana, pomyślałam. Czas realizować dalszą część planu... Eh.. za dużo telewizji się naoglądałam, stwierdziłam, ale nie mogłam już się wycofać.
-POMOCY!!!- wydarłam się na całe gardło.- RATUNKUUU!!!
Ręce mi zdrętwiały i modliłam się w duchu, żebym wytrzymała, ale przede wszystkim- żeby przyszedł sam. Minęło zaledwie parę sekund, gdy usłyszałam kroki na korytarzu. Pojedyncze kroki... Usłyszałam przekręcanie klucza w zamku. Drzwi się otworzyły i stanął w nich mężczyzna, który mnie związał, a potem rozwiązywał. Rozejrzał się po pokoju wystraszony. W ręce trzymał broń.
-Hej!- zawołałam. 
Spojrzał w górę. Na to czekałam. Błyskawicznie, z dużą siłą i jak największym zamachem opuściłam nogi, kopiąc go w pierś. Upadł, uderzając głową o podłogę. Zeskoczyłam i błyskawicznie podniosłam pistolet, który mu wypadł. Odbezpieczyłam tak, jak widziałam w telewizji. Chciałam odejść, kiedy bandzior skoczył na równe nogi, stając ze trzy metry ode mnie. Wycelowałam w niego bronią.
-Ej, dziecko- powiedział, robiąc krok w moim kierunku.- Rzuć "klamkę", bo zrobisz sobie krzywdę.
Postąpił jeszcze jeden krok, a ja bezradnie strzeliłam mu w kolano. Krzyknął, ale mnie już nie było. Biegłam przed siebie, gdzie tylko oczy poniosły. Nie szłam już po konia, nie miałam czasu. Pobiegłam szybko w las. Biegłam najszybciej, jak tylko mogłam. Niestety wciąż słyszałam tętent kopyt, który zbliżał się do mnie z każdą sekundą. A pech chciał, żebym potknęła się o korzeń. Wywinęłam orła na ściółce leśnej. Nie miałam siły już się podnosić, nie mówiąc o dalszym biegu. Pozostało mi teraz czekać, aż koń do mnie dobiegnie. Widziałam go już. Piękny, kary folblut... Byłam wręcz pewna, że "ta zniewaga krwi wymaga". Zadarłam z niebezpiecznym człowiekiem, a i tak wszyscy, poza tymi dwoma, myślą, że nie żyję. Może ten, którego postrzeliłam będzie chciał przywrócić odpowiednią kolej rzeczy. 

*trochę poplątałam czasy. Ostatecznie wyszło tak, że Patrycja żyje 3 dni później niż Gabi i Em.

sobota, 7 grudnia 2013

Jestę lenię...

...za co bardzo przepraszam. Nie mam siły pisać. Po prostu, normalnie, zwyczajnie, humanitarnie mi się nie chce xD W tym tygodniu nie byłam na koniach, a pierwsza, w miarę łagodna faza głodu końskiego (nie mylić z nikotynowym) to dziwna obojętność i totalne lenistwo.Wybaczycie mi, Nikki, Norka? Przepraszam też wszystkich innych, ale to Wy od kilku tygodni molestujecie mnie o nową notkę tu ;)Na KSK dałam radę napisać wczoraj, więc tygodniowe minimum załatwiłam. Obiecuję dodać notkę za tydzień... Jak moja jazda się odbędzie :P

~Sid

piątek, 20 września 2013

5. Kontuzjowana

-Pati-

    Otworzyłam oczy. Z ust wyrwał mi się cichy jęk. Spróbowałam wstać, kiedy poczułam rozrywający ból w plecach i ponownie ległam na łóżku. Co się dzieje?, pomyślałam. Własne ciało odmawia mi posłuszeństwa. Myśl, dlaczego tak jest? Co się stało? Pamiętam, że jechałam konno obok Gabrieli i Emilii, coś zwaliło mnie z konia, kazałam im uciekać... Wygięłam rękę, próbując sięgnąć pleców. Z całej siły zagryzłam wargi, gdy ból powrócił ze zdwojoną siłą. Dotknęłam górnej partii pleców. Poczułam coś mokrego. Wyjęłam rękę zza bluzki i spojrzałam na nią. Była cała we krwi. Wytarłam ją o pościel, oddychając ostrożnie i położyłam się nieruchomo. Poczułam, że słabnę, po czym straciłam przytomność.
gify konie
Otworzyłam oczy. Leżałam tak jak wcześniej, ale ręce i nogi miałam przywiązane do słupków przy narożnikach łóżka. Obok mnie ktoś stał. Rozpoznałam w nim jednego z tych bandziorów. Wystraszyłam się nie na żarty. Zaczęłam szamotać się na łóżku, próbując uwolnić chociaż jedną rękę.
-Uspokój się, bo zrobisz sobie krzywdę- polecił mężczyzna.
-I co z tego? To dlatego mnie związaliście?- nie przestawałam się wiercić.- Dla mojego bezpieczeństwa?
-Próbujemy tylko cię ochronić przed kolejnym otwarciem rany. Najwyższy czas, żebyś stanęła na nogi.
-Kolejnym? To, co zrobiłam przed chwilą nie było pierwszym razem? Czy kolejnym oprócz tego?
-Żartujesz sobie? Widać to był pierwszy raz, który zapamiętałaś, ale nie jedyny. Nie wiem jakie ty masz sny, ale wcześniej jeszcze ze trzy razy musieliśmy cię odratowywać. Po tym ostatnim razie, który nie był przed chwilą a wczoraj, porządnie to zabandażowaliśmy i postanowiliśmy jakoś cię uruchomić.
Wtedy do głowy przyszła mi straszna myśl.
-Ile- spytałam- byłam nieprzytomna?
-Trzy dni.
Zaniemówiłam. On uśmiechnął się w sposób, który ani trochę nie przypadł mi do gustu.
-To rozwiążesz mnie?- zaryzykowałam pytanie.- Obiecuje nie wykonywać gwałtownych ruchów.
Bez słowa zaczął mnie rozwiązywać.
-Wasz szef pewnie jest zachwycony, że mnie złapaliście.- zagaiłam, kiedy skończył.- Nie kazał jeszcze mnie zabić? Pewnie dostał okup.
-On nie ma pojęcia, że tu jesteś. Postanowiliśmy najpierw cię doleczyć. A nie zdążył z okupem. Nie wiem czemu. Założyliśmy, że twoja przyjaciółeczka dotarła do domu, zanim zdążyli wysłać pieniądze. Ponieważ szef nie wiedział o twoim istnieniu, a nawet gdyby, byłaś nieprzytomna, doszliśmy do wniosku, że stwierdzili, iż nie żyjesz. To szefa zaskoczymy- roztarł ręce zadowolony.
-Jeśli dowie się, że ukryliście mnie przed nim, pożałujecie. Proszę puśćcie mnie. Ja nikomu nic nie powiem. Dajcie mi konia, sama wrócę do domu, nie pójdziecie siedzieć. Tylko mnie wypuśćcie, błagam!
-Skończyłaś?- rzucił mi niecierpliwe spojrzenie.- Zapomnij.
-Ale przecież...-usiadłam gwałtownie.
Bandzior wyciągnął z zza pasa broń i wycelował we mnie.
-Może najpierw odbezpiecz- odsunęłam od siebie lufę pistoletu. Udawałam pewną siebie, chociaż byłam śmiertelnie przerażona.
Wydawało mi się, że nie wsadziłby sobie w spodnie pistoletu, który w każdej chwili może wystrzelić. On pokazał mi, jak bardzo się myliłam. Ustawił rękę pod kątem prostym do tułowia i strzelił w przeciwległą ścianę. Podskoczyłam na dźwięk strzału. Od razu przypomniała mi się chwila, kiedy po raz ostatni widziałam siostrę i moją przyjaciółkę. Mężczyzna uniósł brew zadziornie i schował broń.
-Nie próbuj sprawiać kłopotów- oznajmił sucho, po czym zostawił mnie samą.
Muszę się stąd wynosić, pomyślałam. Najlepiej konno. Ale ta rana... Naprężyłam skórę pleców i krzyknęłam mimowolnie. Cóż, zaryzykuję.
`~`~`~`~`~`~`~`~`~`~`~`
Notka miała być jeszcze dłuższa, ale trochę zajęłoby mi dopisanie dalszej części, a nie chcę trzymać was w niepewności. Nikki, Mia, nie wiem, czy zauważyłyście, że odpisałam Wam w komentarzu pod poprzednią notką coś a'propos iminia konia ;) 

sobota, 17 sierpnia 2013

4. Galop

Podkład dźwiękowy ;)

~Gabi~

   Trzy oddechy rozbrzmiewały rytmicznie w powietrzu. Sapanie konia i dwóch dosiadających go dziewczyn niosło się w nocnej ciszy. Tu-tu-tu, tu-tu-tu, tu-tu-tu stukały końskie kopyta na leśnej ściółce. Pochylałam się nisko nad szyją ciemnobrązowej klaczy, starając się utrzymać żwawy galop. Gdy tylko spróbowała zwolnić bezlitośnie dociskałam łydki do jej boków, nierzadko uderzając też konia otwartą dłonią w łopatkę lub końcówką wodzy po szyi. Narzucałam bezlitosne tempo. Dziesiątki godzin, które spędziłam w galopie, półsiadzie lub anglezowaniu odkąd zaczęłam jeździć dały mi niezłą kondycję. Dlatego nie miałam problemu z utrzymaniem się na koniu, nawet po tylu godzinach jazdy pod rząd, w dodatku bez siodła. Bardziej martwiłam się o moje towarzyszki. Emilka ściskała mnie kurczowo w pasie. Kilka razy już straciła równowagę, przez co obie omal nie wylądowałyśmy na ziemi. Słyszałam za uchem jak łka. Wiedziałam nawet dlaczego... Też martwiłam się o Patrycję. Na moich oczach wykrwawiała się na śmierć, a porywacze prawie do niej dotarli. Ale nie mogłyśmy nic zrobić. Kiedy kamień trafił w naszą klacz, nawet ja prawie spadłam. Potem zatrzymanie jej zajęło mi niemal dwadzieścia minut, wcześniej nie było mowy nawet o zawróceniu. Kiedy wreszcie ją uspokoiłam, nie miałyśmy po co wracać. Wytłumaczyłam Emilce, która była gotowa wracać tam na piechotę, że w ten sposób naprawdę nic nie zdziałamy. O wiele  lepiej będzie wrócić do domu i wezwać pomoc. Albo w najbliższym mieście zadzwonić gdzie trzeba. ,,Jeśli damy się teraz złapać- powiedziałam- nikt nigdy nas nie znajdzie. Pomożemy Pati z rodzicami i policją." Emilia, niezbyt pocieszona, zgodziła się jechać ze mną. Wtedy był nasz ostatni ,,postój''. Od tamtej pory minęło już wiele godzin. Wyjechałyśmy koło południa, teraz księżyc był już wysoko na niebie. Wiedziałam, że zaraz zabiję towarzyszki albo chociaż klacz, bez której tak czy inaczej daleko nie zajdziemy. Jesteśmy już pewnie daleko od porywaczy, chociaż jeszcze nie widzieliśmy nawet jednego domu czy człowieka. Ten las musi mieć niewyobrażalne rozmiary. Chociaż prawdą jest też, że wciąż błądzimy. Nie jechałyśmy cały czas prosto. Stare ogrodzenie, kawałek muru, głębokie jezioro, powalone drzewo czy coś w tym rodzaju zmuszało nas do skrętu. Zobaczyłam na horyzoncie niewielki, przejrzysty strumyczek. Wystarczający, żebyśmy zaspokoiły pragnienie i mogły rozbić obóz. Postanowiłam doprowadzić tam konia już w ręku. Siadłam prosto, obciążając tył konia.
-Prr- zawołałam, ściągając wodze.- Pryt!
Klaczy chyba pomieszało się trochę w głowie. Myślałam, że po takim biegu z radością się zatrzyma, a tymczasem ona zarzuciła głową, brnąc naprzód. Po dłuższej walce zatrzymała się przed samą wodą. Chociaż i tak ledwie udało mi się ją utrzymać.
-Co ty robisz?- spytała Emilia.- A Pati? Musimy wezwać pomoc. Nie możemy...
W tej chwili zasnęła na siedząco. Przechyliła się i z głuchym łupnięciem upadła na ziemię. Na skutek upadku obudziła się, unosząc głowę, jęknęła coś pod nosem, po czym znów zasnęła. Postanowiłam zająć się nią później. Na razie muszę się zająć się klaczą. Pozwoliłam napić się jej parę łyków, ale była zgrzana i więcej dobrze by jej nie zrobiło. Wypiła z litr wody, kiedy oderwałam ją od strumyczka. Musiałam ją występować. Pewnie miała już dość jeźdźców, więc prowadziłam ją w ręku dookoła. Kiedy ochłonęła, przywiązałam ją do drzewa przy strumyku i pozwoliłam pić do woli. Złożyłam dłonie razem, przyciskając je do siebie mocno i tak zaimprowizowanym ,,koszyczkiem" nabrałam lodowatej wody. Podeszłam do Emilii, wylewając jej ją na twarz. Dziewczynka usiadła gwałtownie krztusząc się i dysząc. Spojrzała na mnie przerażonymi oczami, w których zaraz zalśniła ciekawość i zdenerwowanie.
-Nie możesz teraz spać, bo jeszcze się nie obudzisz- wyjaśniłam.- Napij się, odpocznij. Potem ja mogę objąć pierwszą wartę.
-Wciąż uważam, że odpoczynek to- włożyła twarz do strumienia, pijąc łapczywie, jednocześnie kontynuując:- ne e dopy omys.
-Co?- spytałam.
Uniosła głowę, a jej zaczerwienione od wody oczy ciskały błyskawice.
-Że odpoczynek to NIE JEST DOBRY POMYSŁ!
Słowa, które wcześniej zagłuszyła woda, teraz Emilia niemal wykrzyczała.
-Emi- powiedziałam łagodnie- naprawdę nic nie możemy zrobić. Nie utrudniaj mi życia, bo dla mnie też nie było zostawić przyjaciółkę i błąkać się z tobą po lesie.
Spuściła wzrok, ale nic nie odpowiedziała.
Spojrzałam kątem oka na pasącą się teraz klacz. Postanowiłam wyjąć jej wędzidło z pyska. W końcu nie wolno przywiązywać konia za wodze. Trzymając za podgardle odpięłam paski policzkowe z obu stron. Odczepiłam ,,kawałek metalu" wraz z wodzami. Cały czas przytrzymywałam klacz, kombinując co teraz. Jak przywiązać konia? Musiałam uważać na wędzidło, bo bez wątpienia jeszcze się przyda. Na wodzy przy kółkach wędzidłowych było zapięcie. Odpięłam wodze przypinając jeden ich koniec do nachrapnika w taki sposób, w jaki były przypięto do wędzidła. Przerzuciłam wodze nad średniej grubości gałęzią i drugi ich koniec zapięłam na nachrapniku. Gałąź znajdowała się na tyle nisko, żeby koń mógł się paść lub pić, ale i na tyle wysoko, żeby nie musiała stać całą noc z opuszczoną na siłę głową. Upewniłam się tylko, że wystające z gałęzi drobniejsze gałązki skutecznie zablokują wodze, w razie szarpnięcia się konia. Potem usiadłam obok klaczy, pijąc łapczywie wodę. Też byłam spragniona. Potem położyłam się na brzuchu w strumieniu, pozwalając by woda mnie schłodziła. Uniosłam głowę nad wodę, żeby móc oddychać i mówić.
-Jak ci się spodobała przejażdżka?- Wskazałam klacz.
-Przejażdżka? Myślałam, że padnę po drodze.- Usiadła mi na karku, podtapiając mnie jeszcze bardziej, chociaż woda sięgała niżej niż do kolan. Zaśmiała się cicho:-Ale miło spędziłam dzień.
-Belbutfunb- wybulgotałam.
-Co?- Zachichotała.
Naprężyłam mięśnie, unosząc plecy razem z Emilką i łapiąc łapczywy oddech.
-Zejdź ze mnie- wysapałam.
Usiadłyśmy razem na brzegu. 
-Idź spać- zaproponowałam.- Obejmę wartę.
Skinęła tylko głową z aprobatą. Kiedy zasnęła postanowiłam się rozejrzeć. Zaczęłam wspinać się na drzewo. Nie było to zbyt łatwo, ale zaczęło mi się udawać. Wreszcie weszłam na taką wysokość, na jakiej gałęzie jeszcze mogły mnie utrzymać- prawie na sam czubek. Chociaż w tej ciemności widziałam naprawdę niewiele, bez problemu dostrzegłam strużkę białego dymu wznoszącego się na horyzoncie. Zjechałam- tak, to dobre słowo- na dół. Spod podartych spodni popłynęły strużki krwi. Syknęłam cicho. Postanowiłam i tak nie budzić Emilii, ale sama nie miałam zamiaru spać. Doprowadziłam nogi do ładu, po czym siedziałam na trawie z głową między nogami i odpoczywałam bez snu. O świcie doprowadziłam ogłowie do ładu, przez te parę minut pozwoliłam Emilii spać. Obudziłam ją, kiedy klacz nadawała się do wsiadania.
-Cały czas mówię o niej ,,koń" lub ,,klacz"- zauważyłam podsadzając Em.- Masz może pomysł na imię dla niej?
-Stella- zaproponowała z lekkim uśmiechem.
Zgodziłam się z nią. Wgramoliłam się na grzbiet Stelli, tym razem za Emilką, żebym mogła ją przytrzymywać i ruszyłyśmy w stronę, z której leciał dym. Miałam tylko nadzieję, że to nie jest pułapka.

wtorek, 6 sierpnia 2013

3. ...i ucieczka

-Postaraj się trochę- syknęłam.
Ugięłam się pod ciężarem Emilki, która stała mi na ramionach i próbowała dosięgnąć okna.
-Sięgam do niego, ale tu są kraty. Nie zmieszczę się między nie.
Musiałyśmy jakoś je wyjąć, ale jak?
-Może poczekajmy aż tu przyjdą, wtedy im uciekniemy- zaproponowała Emi, zsuwając się na ziemię.
Znów poczułam kłujący ból w ramieniu.
-Nie, to na nic- stwierdziłam.- Próbowałam tego, zanim się spotkałyśmy. Uśpili mnie.
-To dlatego byłaś nieprzytomna?
-Bingo, Em!- zawołałam ironicznie.- A teraz ma ktoś jeszcze jakieś pomysły, czy czekamy w zamknięciu na nieuniknione?
Dziewczyny spojrzały się po sobie , a ja usiadłam z głuchym westchnięciem. Wtedy przyszedł mi do głowy jeszcze jeden pomysł.
-Gabi- zwróciłam się do przyjaciółki- Mogłabyś mnie podsadzić?
-Jak dam radę...- podeszła pod ścianę pochylając się, żebym mogła na niej stanąć.
Udało się. Złapałam za kraty, przytrzymując się mocno, kazałam Gabi mnie puścić. Wisiałam na kratach, ale one nawet nie drgnęły. Puściłam się, upadając głośno na ziemię.
-Może spróbujemy tym?- Gabrysia wyjęła pilnik z kieszeni swoich jeansów.
-Tak!- byłam naprawdę usatysfakcjonowana.- Ale przepiłowanie tego trochę nam zajmie. Dasz radę mnie utrzymać ile będzie konieczne?
-A mam wybór?- uśmiechnęła się smutno. 
Było już późno, więc mogłyśmy od razu zabrać się do pracy. Ryzyko, że ktoś tu przyjdzie o tej porze było niewielkie. Mimo to postawiłyśmy Emilię na czatach. Stałą przy drzwiach nasłuchując, czy ktoś nie idzie.
---5 godzin później---
Piłowanie prętów było trudniejsze niż nam się zdawało. Na zmianę z Gabi jedna z nas piłowała, druga ją trzymała. Zaś Emilia Małe okno miało w sobie ledwie dwa pręty,ale trzeba było przepiłować oba, żeby można było cokolwiek zrobić. Wystarczyło przeciąć pręt w środku, by obie jego części dało się wyjąć z okna.
-Pati- Gabriela położyła się na podłodze ledwo żywa.- Pomysł świetny, ale co dalej? Przecież w życiu się tam nie zmieścimy. Ledwie Emi da radę się przecisnąć.
-Dokładnie. Wyjdzie tędy, po czym otworzy nam drzwi.
- Że jak?!- przysypiająca już Emilia zerwała się na równe nogi.- Zabiją mnie, jak na nich trafię!
-Nic ci nie zrobią- odparłam spokojnie.- Póki co więcej znaczymy dla nich żywe. W najgorszym razie cię ogłuszą i trafisz tu z powrotem. 
-Pocieszające- mruknęła niepocieszona, ale pozwoliła się podsadzić i pomóc przecisnąć przez okno. - Patrycja?- spytała, stojąc już za oknem.-A jak ja mam niby otworzyć te drzwi? Pewnie są zamknięte na klucz.
-Na kłódkę- odparłam, kiedy zauważyłam, że w rzeczywistości nie widać od środka zamka. To dlatego nie mogłyśmy zrobić wytrychu.-Och...
Miałyśmy problem. Nie mogłam narażać Emi, ani oczekiwać, że będzie jak w kreskówce- moja siostra wykradnie klucz mocno śpiącemu strażnikowi i nas uwolni.
-Myślę, że mogłybyśmy spróbować się przecisnąć oknem- stwierdziła Gabi.- Skoro Emilia jest już na górze mogłaby nam pomagać. Pati, podsadzę cię, próbuj. 
Niezbyt mi się to podobało, ale nie miałam wyjścia. Stanęłam przyjaciółce na ramionach. Uniosłam ręce nad głowę, łącząc dłonie jak do pływania ,,delfinkiem". Uznałam, że dzięki temu skurczę się trochę w ramionach i będę mogła się podciągać rękami. Udało się. Chociaż pomoc dziesięciolatki nie była wiele warta, Emilia starała się jak mogła. Potem została nam Gabi. Ona miała najtrudniej, gdyż musiałyśmy ją podciągać, żeby w ogóle dostała do okna. Ale dałyśmy radę.
-Co teraz?- spytała Emilka.
-Macie może ochotę na przejażdżkę?- spytałam, patrząc w kierunku folblutów na wybiegu.
-Chcesz powiedzieć... na koniach?!
Nie wiedziałam, czy Emilia jest podekscytowana, czy przerażona.
-Tak. Chyba, że wolisz samochód. Ale po pierwsze najpierw musiałybyśmy łączyć kabelki, po drugie żadna z nas nie ma prawka, a po trzecie samochody w lesie kiepsko się sprawdzają. Utknęłybyśmy przy pierwszym powalonym drzewie.
-Świetny pomysł- zaaprobowała Gabi.- Ale Emi nie umie jeździć.
-Spoko. Weźmiemy dwa konie. Jeden dla ciebie, drugi dla nas. Przyniesiesz sprzęt? To znaczy ogłowia. Nie mamy czasu na siodła, ale bez wodzy nie dam rady kierować koniem. Nie jeżdżę tak jak ty. Ja tym czasem przyprowadzę konie.
Ostatecznie jednak zrezygnowałam z anglików. Nie umiem cwałować, a Gabi na pewno nie da rady jechać tak szybko między drzewami. Lepsze będą skoczki. Wzięłam więc dwa holsztyny. Konie miały założone kantary, dzięki czemu przyprowadzenie ich nie trwało długo. Ja prowadziłam siwego jabłkowitego wałacha, Emilia wzięła gniadą klacz. Dwie minuty później spotkałyśmy się z Gabi przy ogrodzeniu. Szybko w milczeniu kiełznałyśmy konie. Już kończyłam dopinać paski ogłowia, kiedy Emilia trąciła mnie w bok.
-Mamy towarzystwo- szepnęła.
Podążyłam za jej wzrokiem. Rzeczywiście. Z domu wyszli nasi porywacze razem z Szefem. Nie umiałam wsiadać bez siodła, więc Gabi mnie podsadziła. Za mną posadziła Emilię. Na końcu zaś wsiadła sama. Ruszyłyśmy stępem, kłusem aż w końcu galopem. Skierowałyśmy konie w stronę otwartej bramy, niestety ta zaczęła się zamykać. Już wiedziałyśmy, że nie zdążymy nią przejechać. Emilia ściskała mnie z całej siły utrudniając oddychanie.Poruszyłam się niespokojnie pod jej uściskiem, ale nic więcej nie robiłam. Siedziała na koniu od trzydziestu sekund, a już pędziłyśmy pełnym galopem. Mnie rok zajęło dojście do tego etapu. Zawróciłam jabłkowitego konia, którego w myślach nazwałam Ligol od odmiany jabłek. Musiałyśmy znaleźć drogę ucieczki. Porywacze wyciągnęli broń, a mi się czarno zrobiło przed oczami, kiedy jeden z nich wycelował mi w głowę.
-Kretyni!- krzyknął Szef.- Jeśli jeden włos spadnie którejkolwiek z głowy, przyrzekam, że was własnoręcznie wypatroszę! Łapcie je!
Stanęli przed nami, wymachując rękami. Myśleli, że nas to zatrzyma! Nonsens. Dałam łydkę wahającemu się Ligolowi. Wałach skoczył przed siebie, pędząc pewnym krokiem. Mężczyźni odskoczyli przed rozpędzonym koniem. Jechałam dookoła posiadłości, Gabi za mną, ale nie znalazłyśmy nigdzie wyjścia.
-Skacz, Pati!- krzyknęła przyjaciółka.- Skacz!
-Na koń i macie je złapać!- znów zawołał Szef.- W razie konieczności zabijcie ich konie.
Wiedziałam o co jej chodzi. Ogrodzenie w najniższym miejscu miało z półtora metra. Mogło być gorzej, ale hmm... Nie umiałam skakać. Niech się dzieje co ma dziać, pomyślałam, kierując się w tamto miejsce.
-Trzymaj się mocno i wykonuj te same ruchy, co ja- poleciłam Emilii, robiąc półsiad. Mój pierwszy skok. To zdanie nie dawało mi spokoju. Pochyliłam się nisko nad szyją konia, gdy ten się wybił. Przy lądowaniu poczułam jak Emilia ściska mnie mocniej , a potem nagle puszcza. Odwróciłam głowę by zobaczyć, jak Em upada na ziemię. Krzyknęłam jej imię. Zaczęłam walczyć z Ligolem, żeby zawrócił, ale w tym momencie rozległy się strzały, koń wygiął szyję, nie miał zamiaru stanąć.
-Jedź!- zawołała Gabi.- Wezmę ją!
Zobaczyłam jak przyjaciółka, która już przeskoczyła ogrodzenie wciąga na grzbiet klaczy przestraszoną, mocno poobijaną Emilkę. A zaraz za nimi pędzili galopem dwaj z porywaczy.
-Wyprzedźcie mnie!- poleciłam.- Nie mogę nim kierować, może pobiegnie za wami!
Zdążyłam wypowiedzieć te słowa, kiedy rozległ się kolejne strzały. Poczułam rozrywający ból w plecach, najpierw w małym kawałku, potem rozchodził się wzdłuż kręgosłupa. Byłam sparaliżowana. Koń wyślizgnął się spode mnie i pognał dalej. Zobaczyłam, jak utyka na tylną nogę, z uda sączyła się krew. Chwilę potem z całej siły uderzyłam o ziemię.
-Pati!- krzyknęła zrozpaczona Emilia. 
Gabi już zatrzymała gniadoszkę. Skierowała się w moją stronę. Traciłam przytomność, byłam taka słaba. Przeze mnie tylko je złapią. Jak będą wolne może sprowadzą pomoc. A jeśli nie zdążą, przynajmniej moja śmierć nie pójdzie na marne. 
-Jedźcie...- jęknęłam ledwo słyszalnie.
-Nie zostawimy cię- zaprzeczyły chórem.
-Proszę...- nie zauważyła jak namacałam ręką owalny kamień o najdłuższej średnicy długości kciuka. W tej chwili zacisnęłam na nim pięść. Rzuciłam kamieniem w nie, trafiając idealnie tam, gdzie celowałam, w udo konia- Wio!
Był to jedyny sposób, by mnie opuściły. Jednak wymagało to resztek mojej energii. Poczułam jakby coś w moich plecach mnie rozdzierało od środka. Jednocześnie opuściły mnie wszystkie siły. Straciłam przytomność. Ostatnim co słyszałam były głosy dwóch mężczyzn.
-Szef nas zabije, jak ją zobaczy. Lepiej wiejmy, póki możemy. Jej już nic nie pomoże.
-Nie... ona oddycha, ale puls jej słabnie. Mam pomysł.
----------------------------------------------
Komuś brakowało koni? ;P
Nie dopracowałam tego rozdziału tak, jak miałam zamiar, ale w tym momencie pływam. A dokładniej to się rozpuszczam. Jestem ciepłolubna, ale bez przesady. 32 st. C w cieniu po wschodniej stronie bloku. Wolę nie wiedzieć ile jest w słońcu. Na nic nie mam siły, ostatkiem energii kończę notkę i wyłączam komputer. A potem idę się rozpuścić z godnością*! xD

*(czyt.) z sokiem wyjętym z lodówki z kostkami lodu na leżaku na balkonie

poniedziałek, 29 lipca 2013

2. Porwanie...

   Otworzyłam oczy i poruszyłam się nieśmiało. Myśli miałam zamglone, w uszach mi dzwoniło. Gdzie ja jestem?, pomyślałam. Jedno było pewne- na pewno nie leżę teraz na dywanie w salonie Gabrieli. Twarde płytki w ogóle nie przypominały mi czegokolwiek z jej domu. Chciałam oprzeć się na ręce, ale zorientowałam się, że ręce mam za plecami skute kajdankami, przywiązane do kaloryfera. Resztką sił uniosłam głowę.  Leżałam w czymś w rodzaju piwnicy. Tak na oko mierzyła jakieś 6mX7m. Byłam sama. Pomieszczenie było całkiem puste, jeśli nie liczyć łóżka stojącego w przeciwległym rogu i małego żyrandola na środku sufitu. No i kaloryfera, przy którym teraz tkwiłam. Co się stało? Co z dziewczynami? Emilii może udało się uciec. W końcu stała dalej ode mnie, zaraz przy oknie. A Gabi? Co oni jej zrobili? Odetchnęłam głęboko. Nic nie mogłam zrobić. Chciałam krzyczeć, ale wtedy zobaczyłam, że mam zaklejone usta. Nic nie dało zwilżanie taśmy językiem lub próby pocierania ustami o ramię. Warknęłam gniewnie. Pozostaje mi tylko czekać, aż ktoś tu przyjdzie. Chociaż... wątpię, żeby mi się to spodobało. Zależy, czego od nas oczekują. Wszystko bolało mnie już od ciągłego leżenia na twardym. Mogłam tylko czekać.
Nie wiedziałam, ile czasu minęło, gdy usłyszałam na korytarzu ciężkie kroki. Przygotowałam się psychicznie na spotkanie z kimś, kto nas tutaj sprowadził. Po kilku sekundach usłyszałam dźwięk klucza w zamku. Odetchnęłam głęboko. Zaraz drzwi się uchyliły i do środka wsunęła się głowa mężczyzny. Nie zakrywał niczym twarzy. Mógł mieć koło czterdziestki. Uśmiechnął się do mnie. Jednak ten uśmiech nie przypadł mi zbytnio do gustu.
-Już nie śpisz?- powiedział do mnie.- To dobrze. Szef na was czeka.
Chciałam go o coś spytać, ale taśma mi to uniemożliwiła.  On to zauważył.
-Odknebluję cię, ale obiecaj, że nie będziesz krzyczeć. Bo będę musiał tego użyć- uniósł do góry strzykawkę z jakimś żółtym płynem.
Przyparta do muru, skinęłam głową.
-Co z moją siostrą?- spytałam, gdy tylko knebel zszedł mi z twarzy.- I tą starszą dziewczyną?
-Spokojnie. Zaraz cię do nich zabiorę. Wszystkie idziecie w jedno miejsce. Teraz ci uwolnię, ale ani mi się waż uciekać.
Zdjął mi kajdanki z obu rąk. Wystarczyłoby z jednej, mógłby mnie wtedy jednocześnie odczepić od kaloryfera i przytrzymać, ale cóż, nie wyglądał na zbyt bystrego. Złapał mnie pod rękę, prowadząc jak policjant skazańca. Wystarczył jeden ruch, bym się oswobodziła. Już byłam gotowa do ucieczki, kiedy poczułam ukłucie w ramię. W momencie sparaliżowało każdą cząstkę mojego ciała, padłam na ziemię nieprzytomna.
***
Zachłysnęłam się, gdy poczułam chluśnięcie wodą w twarz. Obok mnie z wiadrem stał ten sam mężczyzna, który zdjął mi knebel.
-Jeśli będziesz grzeczna, wszystkie trzy ujdziecie z życiem.- Usłyszałam głos dobiegający zza mnie. Odwróciłam się. Stał tam facet, który pasował mi idealnie do wzorca szefa mafii. Obok niego siedziały związane Emilia i Gabriela.- Jeszcze jeden taki odpał, a zaczniemy zmniejszać waszą liczbę. Może zaczniemy od najmłodszych?- Przyłożył karabin do głowy Emilii.
No tak, ja byłam najstarsza. Rok starsza od Gabi. O to im chodzi.
-Chłopcy, wyprowadźcie je na podwórko- polecił.
Wtedy zobaczyłam, że oprócz mojego porywacza jest jeszcze dwóch. Podnieśli nas z ziemi i zaczęli prowadzić w sobie tylko znaną stronę.
-Czego od nas chcecie?- spytałam po drodze.
-Od ciebie nic. Od tej małej też. Waszą koleżankę wyceniliśmy na półtora miliona złotych. Wy trafiłyści się przypadkiem. Ale na pewno was nie zmarnujemy. Weźmiemy dwa miliony za całą trójkę. Później zadzwonimy do waszych rodzin.
Wyszłyśmy przed dom i zobaczyłyśmy stajnię pełną koni.
-To najlepsze konie z całego świata: skoczki, wyścigowe, ujeżdżeniówki... Ich zdobycie dużo nas kosztowało, ale są. Czekają tu aż sierść zarośnie oznakowania, potem zaczniemy ich używać. A teraz wracajmy do domu. Czas na telefon życia.
***
Po dziesięciu minutach, na telefonie był już wybrany numer do rodziców Gabi.
~Słucham?~usłyszałam głos jej matki.
-Mamy pani córkę- oznajmił ,,Szef".- Albo pani zapłaci do końca tygodnia półtora miliona złotych w gotówce, albo przyślemy pani dziewczynę w kawałkach.
~Nie wierzę. Ja...
Podał telefon Gabryśce.
-Mamo, mamo...!- krzyknęła do słuchawki.
-Tydzień i ani dnia dłużej- kontynuował.- Jeszcze się odezwiemy.
***
Wszystkie trzy siedziałyśmy rozwiązane w jednej piwnicy. Jedyną barierę przed ucieczką stanowiły drzwi zamknięte na klucz i zakratowane okienko zaraz pod sufitem. Usiadłam pod drzwiami i przypadkiem usłyszałam rozmowę. Gestem zawołałam dziewczyny.
=... ale przecież nas widziały.- Powiedział ,,ochroniarz" Gabi.
=Co nie znaczy, że nie możemy ich puścić- oponował ten od Anity.- Nic nie powiedzą.
-Cisza!- krzyknął ,,Szef".- Wiecie jak pracujemy. Porwanie, okup, kulka w łeb i pogrzeb w lesie. Liczymy kasę, nie niańczymy dzieciaków. A teraz wracajcie do roboty, bo podzielicie ich los!
Zadrżałam. Nie zamierzają nas wypuścić. Teraz przypomniałam sobie sprawy sprzed kilku tygodni. Porwania, w których  porywacze dostawali okupy i znikali. Nie zostawiali śladów po dzieciach, żywych bądź martwych. Teraz wszystko jasne. Emilia wtuliła się we mnie. Pozwoliłam jej na to, a sama objęłam Gabrielę. Ona zaś objęła Emilkę. Stworzyłyśmy taki krąg.
-Musimy stąd uciec- zauważyła Gabi.
-Ale jak?- Moja siostra spojrzała tęsknie w stronę zabezpieczonego okna, wysoko nad nami.
-Chyba mam pomysł- uśmiechnęłam się przez łzy.

wtorek, 23 lipca 2013

1. [prolog]- w tarapatach

-Nieźle- pochwaliła mnie Gabi.- Dużo się już nauczyłaś. Jeszcze trochę i zaczniemy skakać.
-Dzięki- uśmiechnęłam się, głaszcząc po szyi Jaspisa- wałacha haflingera, jednego z koni Gabrieli.
-Zrób jeszcze jedną woltę w galopie i stępujemy- poleciła.
Bez słowa zawróciłam konia i wykonałam polecenie. Po 10 minutach stępa mogłam go już rozsiodływać.
-Świetnie ci poszło, Pati!- zawołała Emilia, moja dziesięcioletnia siostra cioteczna, która uważnie się wszystkiemu przyglądała. 
Emi sama chciała jeździć, ale rodzice jej nie pozwalali. Na szczęście moja mama nie miała nic przeciwko koniom. Najpierw jeździłam w dobrym ośrodku jeździeckim w mieście, później moja najlepsza przyjaciółka mieszkająca kilkanaście metrów ode mnie zbudowała niewielką stajenkę i kupiła do niej pięć koni.
-Ja tylko siedziałam w siodle jak worek kartofli, to Jaspisowi świetnie poszło.- Czule pogłaskałam wałaszka po czole.
-Idziecie się przejść?- spytała Gabi.- Muszę iść do sklepu jeździeckiego po nowe oficerki. Te mi się już rozpadają, a za miesiąc mam zawody.
-Jasne- Emilia była zwarta i gotowa.
-Ty nigdzie nie idziesz- zaoponowałam.- Ciocia mi się skarżyła, że dostałaś pałę z matmy i mam cię dopilnować, żebyś wróciła do domu na piętnastą i zdążyła się pouczyć do jutrzejszej poprawy.- Spojrzałam na zegarek.- No Proszę: czternasta trzydzieści. A do twojego domu mamy kawałek.
-Pati!- jęknęła siostra, ale mnie i tak by nie przekonała.
***
Spacerowałyśmy we trzy po padoku między końmi, kiedy Emilia kopnęła kamień pod nogami i powiedziała:
-Wy to jesteście szczęściarami. Ja tak bardzo chciałabym jeździć konno. Wsadźcie mnie na Fionę, nic nie powiem rodzicom.
Fiona była trzynastoletnim karo-srokatym kucem szetlandzkim i ulubienicą Emi.
-Zapomnij- odparła Gabi.- Wiesz jakie miałabym problemy, gdybyś jeździła po kryjomu i coś by ci się stało?
-Hympf- mruknęła.
-Jeszcze się w życiu najeździsz- pocieszałam ją.- Ja pierwszy raz wsiadłam na konia w wieku piętnastu lat i jeżdżę już od roku. 
Chodziłyśmy tak kilka godzin, a wszystkie konia za nami. Nie ma to jak wyjść na padok z kilogramem marchewek w torbie. Co jakiś czas trochę skarmiałyśmy, ale nie śpieszyło nam się. W końcu zadzwonił mój telefon:
~Pati, gdzie jesteś?~ usłyszałam w telefonie głos mamy.
-U Gabi- odparłam.- Mam już wracać?
~Jeszcze nie teraz, ale za dwadzieścia minut chcę cię widzieć w domu.
-Okay.- Rozłączyłam się.
Powiedziałam dziewczyną, że niedługo muszę wracać.
-Lepiej się już zbierajmy- zwróciłam się do Gabi- bo muszę jeszcze odprowadzić kawałek Emi.
-Ja ją odprowadzę pod sam dom- zaoferowała przyjaciółka.- A teraz chodźcie do mnie na soczek z lodem.
***
-Kiedy wracają twoi rodzice?- spytałam, gdyż w domu byłyśmy same.
-Za godzinę, może dwie- odpowiedziała Gabriela, wlewając nam soku.- To co robimy?
-Możemy pooglądać telewizję- zaproponowała Emi.
Szczerze mówiąc nie miałam na to ochoty, ale nie chciałam się kłócić, więc skinęłam głową z udawaną aprobatą.
Psy na podwórku zaczęły ujadać groźnie, po czym przestały tak nagle, że aż mnie to zdziwiło. Potem wydawało mi się, że kątem oka zauważyłam, że ktoś przygląda nam się przez okno. Jednak kiedy odwróciłam głowę w tamtą stronę, nikogo nie zauważyłam. Po chwili ktoś zapukał do drzwi.
-Otworzę- oznajmiła Gabi.
Wychodząc z pokoju przymknęła drzwi, ale nie zamknęła ich na klamkę. Rozmawiała z kimś, kiedy drzwi od salonu trzasnęły głucho. To pewnie przeciąg, pomyślałam. Wtedy ten ,,przeciąg" zaczął majstrować przy zamku od drzwi. Spojrzałyśmy z Emi po sobie. Usłyszałyśmy zdławiony krzyk Gabi. Skoczyłam do drzwi, ale były już zamknięte na klucz. Przez dziurkę od klucza zaczął wlatywać jakiś gęsty dym. Chciałam wtedy odskoczyć do Emilii, otworzyć okno, cokolwiek. Ale myślałam bardzo ospale, byłam taka śpiąca. W końcu całkiem straciłam przytomność. Ostatnie co słyszałam to pisk Emilii, kiedy leciałam na podłogę.
-----------------------------------------------------
Rozdział jest okropny. Ale tak na serio, to najgorsze co napisałam. Chociaż dopiero się rozkręcam, no i nie miałam pomysłu. Przyznaję się bez bicia, że kiedy kilka miesięcy temu myślałam nad nowymi opowiadaniami, między innymi nad tym, miałam pomysł na całą akcję, wiele wydarzeń dobrze opisanych, ale nawet przez sekundę nie pomyślałam, jak to zacznę. ;) Powinnam poczekać aż napiszę drugi, lepszy mam nadzieję rozdział i wstawić je dwa naraz, żebyście mnie nie przezemścili za to badziewie, ale nie chcę kazać Wam dłużej ćwiczyć, więc proszę bardzo. Oto jest prolog :D
PS co myślicie o nowym wyglądzie bloga? Zmieniłam szablon, tło, nagłówek, tytuł i jeszcze favikonę. (: