poniedziałek, 8 lipca 2013

7/9. Z powrotem w siodle

Ekhm... Chyba wrócimy do pierwszoosobowej narracji, bo nie umiem opowiadać historii, z którą nie mam nic wspólnego. Opowiadając w pierwszej osobie łatwiej utożsamiam się z bohaterami i razem z nimi przeżywam wydarzenia. W trzeciej osobie jest może łatwiej, bo mogę mówić o czymś, o czym główny bohater nie ma pojęcia (tak jak rozmowa rodziców Ani w 2 rozdziale), ale tak mi trudniej -,- Ok, no to przyjmujemy, że narratorką jest Ania. Jeśli coś się zmieni będę pisać o tym tak, jak na górze rozdziału na KSK, czyli ~IMIĘ~
_________________________
-Gotowa?- spytał Wojtek.
Tym razem nie próbowaliśmy niczego cichaczem w środku nocy. Mama stała przy wyjściu z ujeżdżalni gotowa zainterweniować, gdyby coś wymknęło się z pod kontroli. Minęło już 3 miesiące, odkąd po raz pierwszy usiadłam na wózku. Od tej pory nie byłam niczego tak pewna jak teraz. Pewna owszem, ale czy gotowa na to?
-Nie, ale rób swoje- odparłam.
Wojtek podsadził mnie i pomógł mi usiąść w siodle. Dosiadałam naszego ogiera Picassa, bo dwudziestoletni paint horse był o wiele spokojniejszy niż sześcioletnia ahał-takinka Eleonora.
Darowaliśmy sobie zabawę ze strzemionami i odpięliśmy je, bo i tak nogi by mi w nich latały.
-Ruszysz stępa?- spytałam. Sama nie potrafiłam tego zrobić bez pomocy łydek.
Wojtek posłusznie złapał za wodze i poprowadził ogiera.
Uśmiechnęłam się, gdy  stępowaliśmy.
-Kłus?- spytałam.
-Spróbujemy- Wojtek przebiegł kawałek truchtem.
Z kłusem ćwiczebnym  nie mieliśmy żadnych problemów. Ponieważ nie  mogłam spinać mięśni, kłusowałam lepiej niż kiedykolwiek.
-To dawaj galopem.
-No chyba nie!- mój przyjaciel puścił wodze, pochylił tułów i oparł ręce o kolana, dysząc ciężko.
Roześmiałam się na głos. Podczas, gdy ja cieszyłam się wspaniałym kłusem, Wojtek biegał w kółko.  Nie wiem, ile czasu minęło, ale był ledwo żywy.
-To ja spróbuję-oznajmiłam.- Gaaalop!- zawołałam do konia jak podczas lonżowania i klepnęłam go w łopatkę.
Wcześniej Picasso zatrzymał się razem z Wojciechem. Teraz zagalopował ze stania.
Byłam taka szczęśliwa z efektów swojej pracy. Galopowaliśmy po całym maneżu, robiąc wolty, zmiany kierunku, skręty... Denerwowało mnie prowadzenie konia samymi wodzami, może też minimalnie skrętem ciała ale siedziałam znów w siodle, a chyba to było najważniejsze.
-Dasz radę zsiąść?- spytała mama, gdy zatrzymałam pintosza koło dyszącego wciąż Wojtka.
Wiedziałam, że nie dam. Jednak postanowiłam spróbować. Położyłam się na grzbiecie i szyi konia. Jedną ręką z całej siły przytrzymałam się grzywy, zaś drugą przerzuciłam obie nogi z jednej strony konia. Nogi dotykały mi ziemi, wtedy przytrzymałam się siodła. Wpadłam na świetny, moim zdaniem, pomysł. Poluzowałam wodze, które wciąż kurczowo trzymałam w lewej ręce i lekko poruszyłam rękami zaciśniętymi na siodle. Miałam nadzieję, że ogier zrozumie, o co mi chodzi. Zrozumiał. Ruszył wolnym stępem.
-Ej, stój- zawołał Wojtek, łapiąc wodze.- Dobry konik.- Pogładził łaciatą szyję.
-Zostaw go- poleciłam. Mój głos zdradzał wysiłek większy, niż miałam zamiar ujawnić. Nie wiem jak długo jeszcze zdołam utrzymać całe ciało na samych rękach.- O to mi chodziło. Chcę trochę rozruszać nogi.
-No... okay. Ale pozwól mi go prowadzić.
Zgodziłam się.
Wojciech prowadził Picassa, a ja wisiałam przy siodle, włócząc stosunkowo nowymi oficerkami o ziemię. Dostałam je na Boże Narodzenie, dwa miesiące później tkwiłam już na wózku. W pierwszej chwili pomyślałam, że zniszczę buty od taty, bo to on mi je kupił. Później jednak przyszło mi do głowy co innego. Całkowicie opadłam z sił, a to, co teraz robimy, nic mi nie da. Powinnam poruszać nogami, tak jak na czymś w rodzaju fizykoterapii. Sama nie dam rady. To ktoś musi poruszać moje nogi. Powiedziałam to na głos.
-Ale ktoś musi prowadzić konia- zauważył Wojtek.
-Ja chętnie pomogę- zaoferowała mama. Już miała wejść do ujeżdżalni, kiedy spojrzała na zegarek.- Och, za dziesięć minut powinnam być w stadninie w centrum miasta! Darujcie sobie na razie ćwiczenia, jutro tego spróbujemy. Wracam, wieczorem- rzuciła przez ramię, biegnąc do samochodu.
Wojciech pomógł mi usiąść na wózku. Pogładziłam brzuch Picassa. Nie chciałam czekać do wieczora. W mojej głowie zrodził się kolejny pomysł. 
-Skąd ten uśmiech?- spytał mój przyjaciel.
Potarłam usta wierzchem dłoni, gdy zorientowałam się, że wygięły się w podejrzanym uśmiechu.
-Wojciu... co byś powiedział na małą rozgrzeweczkę przed jutrem?
-Ale kto będzie prowadził konia?- W jego oczach zalśniła wątpliwość.
-Karuzela- uśmiechnęłam się.

6 komentarzy:

  1. Ania ma tak samo świetne pomysły jak moja Hiacynta :)

    Rozdział świetny jak każdy.

    Chciałabym Ci coś powiedzieć, ale boje się że się obrazisz na mnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Śmiało, cierpliwie znoszę krytykę, tak jak Ty. Nie obrażam się o nią, jeśli tylko jest szczera, a nie np. złośliwa. ;)

      Usuń
    2. Bo... powiem szczerze, że tamten twój blog(Koń-jedyny żywioł poskromiony przez człowieka) jest lepszy niż ten. Tam wszystko jest dokładnie opisane, a tutaj trochę nie mogę się połapać w sytuacjach. Ale to jest tylko ten jest jedyny powód, innych nie mam ;( Sorry, za moją szczerość, która szczypie w uszy :(

      Usuń
    3. Chey, a gdzie są napisane moje uczucia w moim komentarzu??!! Pisałam je i gdzie uciekły??!!

      Usuń
    4. Och, ale ja wiem, że tamten jest lepszy. O wiele lepszy. (: Karoszka (na bloga kare-serce-konia mówię albo KSK, albo Karoszek) piszę całym sercem, a tego jakoś nie miałam siły. Zresztą widać jak była jedna norka na półtora miesiąca, notki dosyć krótkie i w ogóle. Ale do następnego opowiadania postaram się przyłożyć :D

      Usuń
  2. oooooooooo pierwszoosobowa narracja, kocham jak piszesz tak a nie w trzecioosobowej. Niby i to jest twoje opowiadanie i to, ale w pierwszej osobie jest inaczej. I jeszcze to zakończenie. Gdyby nie to że jest następny rozdział, opieprzyłabym Cie z góry na dół, a tak lece czytać następny ;p

    OdpowiedzUsuń