Dni mijały błyskawicznie. W końcu nadeszło lato. Mama zapisała mnie do stadniny w mieście na hipoterapię. Dodatkowo razem z nią, Wojtkiem i Picassem, czasem też Eleonorą, mieliśmy nasze.własne ćwiczenia. Czułam, że powoli wraca mi czucie w nogach. Mogłam już ruszać palcami, po pewnym czasie nawet stopami. Minęło pół roku od wypadku, gdy po raz pierwszy udało mi się zgiąć nogę w kolanie. Brakowało mi tylko jednej osoby- taty. Wciąż nie rozumiałam, dlaczego go z nami nie było. Pewnego dnia powiedziałam do mamy: ,,Może i jestem prawie dorosła, w końcu skończyłam już siedemnaście lat, ale nie potrafię zrozumieć, dlaczego tata nas zostawił w tym najgorszym okresie." ,,Aniu, odparła spokojnie mama, ja jestem dorosła i też nie rozumiem." Od tej pory przestałam o nim rozmawiać. Tym bardziej, że widziałam, jak to boli mamę.
-To co, próba generalna?- spytała mama.
Dziś miałam okazję stanąć na nogach o własnych siłach. Skinęłam nieśmiało głową. Wojtek podał mi obie ręce. Złapałam go za nie mocno, jakby od tego zależało moje życie.
-Na trzy- oznajmił.-Licz ze mną. Raz...- oddał mi głos.
-...dwa...- powiedziałam.
-Trzy!- krzyknęliśmy chórem. Gdy to wypowiadaliśmy, chłopak pociągnął mnie w swoją stronę.
Stanęłam. Nogi się pode mną ugięły, ale stałam. Chciałam skakać z radości, ale to było zbyt niebezpieczne. Po pół roku kalectwa ledwie udało mi się ustać. Nie chciałam znowu sobie zrobić krzywdy.
Zrobiłam parę kroków przed siebie. Czułam się jakbym znów miała ze dwa lata i uczyła się chodzić. Mama i Wojtek klaskali, dopingowali mnie okrzykami. Po wszystkim zadowolona usiadłam na kanapie, bo miałam już dość tego wózka.
-Co powiecie na przejażdżkę konną po lesie?- spytała mama.
-Pewnie!- krzyknęliśmy oboje naraz.
Szłam do stajni wolnym, chwiejnym krokiem, ale czułam się coraz pewniej na nogach. Na konia pomógł mi wsiąść Wojtek. Ja jechałam na Eleonorze, Wojciech na Stevie, bo jak powiedział, trzeba go rozruszać, mama dosiadła Picassa. Już wyjeżdżaliśmy, kiedy dopadły mnie wątpliwości. A co, jeśli znów spadnę z konia i miesiące pracy nad sobą przepadnie? Zaraz jednak byłam zupełnie spokojna. Mój wypadek miał miejsce w środku zimy, podczas burzy śnieżnej. Teraz niebo było bezchmurne, a my nie jechaliśmy szybciej niż wyciągniętym stępem.
Pewnego dnia zadzwonił ojciec. Zastanawiałam się, czy odebrać, jednak zbywanie go nie byłoby dobrym pomysłem.
~Cześć, córuś~oznajmił jakby nigdy nic.~ Co u Ciebie?
-W porządku- odparłam.- Ostatnio jeździłam na Eli i myślę, że niedługo spróbujemy skoków.
~Czekaj, czekaj, czy ja dobrze rozumiem? Jeździłaś konno? Nie zrozum mnie źle, ale bez sprawnych nóg to dość niebespieczne.
-Możliwe- odparłam spokojnie- ale mnie to już nie dotyczy. Wracam do zdrowia. Powoli, ale wracam. Już zaczęłam chodzić...- przerwałam pozwalając mu odpowiedzieć, jednak milczał. Nie słyszałam nawet jego oddechu w słuchawce.- Jesteś tam?- spytałam.
~Tak, tak~odpowiedział mi zszokowany głgłos. ~Kontynuuj.
-Nie mam ci nic więcej do powiedzenia- zabrzmiało to zbyt ostro. Bardziej, niż powinno. Więc dla rozluźnienia sytuacji rzuciłam od niechcenia:- A co u ciebie?
~Dobrze. Odk6ąd wyjechałem zadomowiłem się w USA, nawet dostałem awans i już sobie nieźle zarobiłem. A w przyszłym miesiącu przyjeżdżam do Polski, więc może uda mi się zajrzeć do Champions Stable.
-Stajnia nazywa się teraz Second Prospect. Sprawdź w słowniku.- Ostatnie zdanie dodałam ze zwykłej złośliwości.
~Anuś, znam angielski na tyle by wiedzieć, co to znaczy.
Przygryzłam wargi starając się nie zareagować na to, jak mnie nazwał. Anusią byłam dla mojego tatusia. On już dawno przestał nim być.
-Miałam na myśli raczej słownik wyrazów obcych- odpysknęłam i się rozłączyłam.
***
Już oddałyśmy mój wózek, bo nie mogłam na niego patrzeć, a nie potrzebowałam go. Chociaż nogi wciąż miałam słabe, wystarczały mi same kule, chociaż gdzie tylko mogłam jeździłam konno? Pewnego dnia kiedy wracałam z wycieczki konnej z Wojtkiem, on nagle gwałtownie zatrzymał Rama. Spojrzałam na niego zaskoczona.
-Spójrz-sapnął.
Podążyłam za jego wzrokiem. Pod dom podjechał wypasiony samochód na amerykańskiej rejestracji. Na bliższym nam siedzeniu pasażera siedziała młoda kobieta, najwyżej 5 lat starsza ode mnie? Wytężyłam wzrok, żeby dostrzec kierowcę. Za kierownicą siedział... mój ojciec.
-Ann- powiedział Wojtek- zostań tu, proszę.
-Zapomnij- mruknęłam, spinając Eleonorę do galopu.
-Anka, czekaj- Wojciech pojechał za mną.
Jednak spóźniliśmy się chwilę, bo ojciec zdążył już wysiąść z samochodu, zostawiając w nim swoją towarzyszkę, i wdał się w kłótnię z mamą. Zatrzymałam klacz obok niej. Ojciec zmierzył spojrzeniem mnie i konia. Demonstracyjnie przerzucając prawą nogę nad zadem klaczy i zeskakując na ziemię obok niej. Przytrzymałam się przedniego łęku na wypadek, gdyby zakręciło mi się w głowie, jednak stałam na nogach.
-A więc to prawda?- tata bardziej stwierdził niż spytał.- Wyzdrowiałaś.
-Krzysiu, długo jeszcze?- spytała kobieta w samochodzie.
-Jeszcze chwileczkę, kochanie.
-Zobaczyłam, że mama zrobiła się czerwona na twarzy. Postanowiłam nie mieć litości dla ojca.
-Nie dzięki tobie- odparłam ostro.
-Aniu, wiem, że to dla ciebie trudne, ale załatwiłem wam mieszkanie w Stanach. Będzie nam tam dobrze...
-I będziemy tam mieszkali we czwórkę?- spytałam wściekle.- Bez koni? Cały mój świat mam zostawić, bo ty nagle sobie o nas przypomniałeś?!
Wskoczyłam na grzbiet Eleonory i pognałyśmy przed siebie do lasu. Wojtek poderwał Ramireza do biegnięcia za mną.
***
Niemao godzinę włóczyłam się po lesie. Jednak w końcu musiałam wrócić do domu. Samochodu z ojcem nie było, mama siedziała na ławce przed domem i płakała. Zsiadłam z Eleonory i przytuliłam się do niej.
-Co mu powiedziałaś?- spytałam w kokońcu.
-Uciekał razem ze swoją kochanką aż się za nimi kurzyło- uśmiechnęła się smutno.
Wybuchnęłam ś miechem.
-I dobrze. Wiesz, jak świetnie sobie radziłyśmy, kiedy nie dość, że byłam kaleką, to jeszcze nienawidziłam całego świata. Teraz jestem zdrowa i całym sercem będę ci pomagać z końmi. Możesz liczyć i na mnie i na Wojtka.
Eleonora stanęła dęba i zarżała podkreślając moje słowa. Do jej głosu dołączyły nasze śmiechy
The End
________
Wybaczcie mi błędy, bo jesyem na tablecie i ledwie udało mi się tą notkę skończyć, na co i tak były marne szanse, skoro wróciłam z jazdy po 18, a zaczęłam się pakować godzinę później. Życzę wszystkim miłych wakacji, mam nadzieję, że jak wrócę za 10 dni, będę miała xo czytać na Waszych blogach. :) To chyba tule ode mnie :) Papa :D
-W porządku- odparłam.- Ostatnio jeździłam na Eli i myślę, że niedługo spróbujemy skoków.
~Czekaj, czekaj, czy ja dobrze rozumiem? Jeździłaś konno? Nie zrozum mnie źle, ale bez sprawnych nóg to dość niebespieczne.
-Możliwe- odparłam spokojnie- ale mnie to już nie dotyczy. Wracam do zdrowia. Powoli, ale wracam. Już zaczęłam chodzić...- przerwałam pozwalając mu odpowiedzieć, jednak milczał. Nie słyszałam nawet jego oddechu w słuchawce.- Jesteś tam?- spytałam.
~Tak, tak~odpowiedział mi zszokowany głgłos. ~Kontynuuj.
-Nie mam ci nic więcej do powiedzenia- zabrzmiało to zbyt ostro. Bardziej, niż powinno. Więc dla rozluźnienia sytuacji rzuciłam od niechcenia:- A co u ciebie?
~Dobrze. Odk6ąd wyjechałem zadomowiłem się w USA, nawet dostałem awans i już sobie nieźle zarobiłem. A w przyszłym miesiącu przyjeżdżam do Polski, więc może uda mi się zajrzeć do Champions Stable.
-Stajnia nazywa się teraz Second Prospect. Sprawdź w słowniku.- Ostatnie zdanie dodałam ze zwykłej złośliwości.
~Anuś, znam angielski na tyle by wiedzieć, co to znaczy.
Przygryzłam wargi starając się nie zareagować na to, jak mnie nazwał. Anusią byłam dla mojego tatusia. On już dawno przestał nim być.
-Miałam na myśli raczej słownik wyrazów obcych- odpysknęłam i się rozłączyłam.
***
Już oddałyśmy mój wózek, bo nie mogłam na niego patrzeć, a nie potrzebowałam go. Chociaż nogi wciąż miałam słabe, wystarczały mi same kule, chociaż gdzie tylko mogłam jeździłam konno? Pewnego dnia kiedy wracałam z wycieczki konnej z Wojtkiem, on nagle gwałtownie zatrzymał Rama. Spojrzałam na niego zaskoczona.
-Spójrz-sapnął.
Podążyłam za jego wzrokiem. Pod dom podjechał wypasiony samochód na amerykańskiej rejestracji. Na bliższym nam siedzeniu pasażera siedziała młoda kobieta, najwyżej 5 lat starsza ode mnie? Wytężyłam wzrok, żeby dostrzec kierowcę. Za kierownicą siedział... mój ojciec.
-Ann- powiedział Wojtek- zostań tu, proszę.
-Zapomnij- mruknęłam, spinając Eleonorę do galopu.
-Anka, czekaj- Wojciech pojechał za mną.
Jednak spóźniliśmy się chwilę, bo ojciec zdążył już wysiąść z samochodu, zostawiając w nim swoją towarzyszkę, i wdał się w kłótnię z mamą. Zatrzymałam klacz obok niej. Ojciec zmierzył spojrzeniem mnie i konia. Demonstracyjnie przerzucając prawą nogę nad zadem klaczy i zeskakując na ziemię obok niej. Przytrzymałam się przedniego łęku na wypadek, gdyby zakręciło mi się w głowie, jednak stałam na nogach.
-A więc to prawda?- tata bardziej stwierdził niż spytał.- Wyzdrowiałaś.
-Krzysiu, długo jeszcze?- spytała kobieta w samochodzie.
-Jeszcze chwileczkę, kochanie.
-Zobaczyłam, że mama zrobiła się czerwona na twarzy. Postanowiłam nie mieć litości dla ojca.
-Nie dzięki tobie- odparłam ostro.
-Aniu, wiem, że to dla ciebie trudne, ale załatwiłem wam mieszkanie w Stanach. Będzie nam tam dobrze...
-I będziemy tam mieszkali we czwórkę?- spytałam wściekle.- Bez koni? Cały mój świat mam zostawić, bo ty nagle sobie o nas przypomniałeś?!
Wskoczyłam na grzbiet Eleonory i pognałyśmy przed siebie do lasu. Wojtek poderwał Ramireza do biegnięcia za mną.
***
Niemao godzinę włóczyłam się po lesie. Jednak w końcu musiałam wrócić do domu. Samochodu z ojcem nie było, mama siedziała na ławce przed domem i płakała. Zsiadłam z Eleonory i przytuliłam się do niej.
-Co mu powiedziałaś?- spytałam w kokońcu.
-Uciekał razem ze swoją kochanką aż się za nimi kurzyło- uśmiechnęła się smutno.
Wybuchnęłam ś miechem.
-I dobrze. Wiesz, jak świetnie sobie radziłyśmy, kiedy nie dość, że byłam kaleką, to jeszcze nienawidziłam całego świata. Teraz jestem zdrowa i całym sercem będę ci pomagać z końmi. Możesz liczyć i na mnie i na Wojtka.
Eleonora stanęła dęba i zarżała podkreślając moje słowa. Do jej głosu dołączyły nasze śmiechy
The End
________
Wybaczcie mi błędy, bo jesyem na tablecie i ledwie udało mi się tą notkę skończyć, na co i tak były marne szanse, skoro wróciłam z jazdy po 18, a zaczęłam się pakować godzinę później. Życzę wszystkim miłych wakacji, mam nadzieję, że jak wrócę za 10 dni, będę miała xo czytać na Waszych blogach. :) To chyba tule ode mnie :) Papa :D
Szkoda, że to już koniec ;( Ale rozdział jak zwykle super ;)
OdpowiedzUsuńSpóźniłam się z komentarzem, więc sorry.
OdpowiedzUsuńRozdział super. Nawet się cieszę, że ojciec Ani odszedł.
Jakie zakończenie omgggg. Jak usłyszałam "Krzysiu, długo jeszcze?" to aż się we mnie zagotowało. Wybacz że dopiero teraz ale wczoraj wróciłam z obozu i muszę nadrobić zaległości. Szkoda że to opowiadanie było takie krótkie, ale widze że piszesz następne więc lece czytać ^^ Tak btw. zmieniłaś szablon. Śliczny jest <333
OdpowiedzUsuń